„Zbuntowana” szamoce się bez sensu

    Niezgodna Veroniki Roth jest jedną z najsłabszych książek, jakie miałem nieprzyjemność czytać. No i Zbuntowana podtrzymuje poziom pierwszej części cyklu, co w tym wypadku oznacza, że jest równie okropna, jeśli nawet nie gorsza. Właściwie to aż robi mi się niedobrze na myśl, że będę musiał napisać recenzję, bo samo myślenie o tej powieści wywołuje we mnie jakieś wewnętrzne sprzeciwy.


    Fabuła rozpoczyna się zaraz po zakończeniu Niezgodnej. Nasi bohaterowie jadą sobie pociągiem i to jest jedyny plus tej książki, bo ja po prostu lubię pociągi. Potem trafiamy do siedziby Serdeczności, potem gdzie indziej i tak dalej i tak przeskakujemy od jednej do drugiej, do trzeciej, do czwartej lokacji, dzieje się bardzo dużo, ale ostatecznie nie dzieje się nic. Jeśli chodzi o moje zaangażowanie w lekturę, to porównywałbym Zbuntowaną do książek Stefana Żeromskiego, jest aż tak tragicznie. To nie jest tak, że im więcej się w książce dzieje, tym lepszą się ona staje, może być wręcz odwrotnie. Niestety Roth nie jest Danielem Handlerem, który potrafi bombardować czytelnika informacjami, jeszcze przedstawionymi w sposób groteskowy, nadal kreując fascynującą i wciągającą opowieść. Czytanie Zbuntowanej jest jak siedzenie na sedesie i załatwianie swojej potrzeby - nudne to, wymagające skupienia, czasem nawet wysiłku i nie przynoszące praktycznie żadnych korzyści w moim rozwoju intelektualnym czy emocjonalnym nie przyniesie. Jedyna różnica jest w tym, że w łazience zużywa się papier, a tę recenzję piszę na komputerze, odrzucając jej klasyczny, papierowy nośnik. Ja nie wiem, co się w Zbuntowanej dzieje, jakby większość fabuły przeleciała mi przez oczy, ale bardzo ciężki proces rejestrowania napływających informacji sprawił, że duża część została wyrzucona. W tym wypadku może i słusznie.


    Ja nie rozumiem, czemu Veronica Roth uparła się, żeby budować te książki na bohaterach. Zdaję sobie sprawę z tego, że to pomysł szczytny i godny pochwały, ale wykonanie jest koszmarne, bo jej postacie są nudne, jednowymiarowe, przez co najważniejszych kojarzy się tylko po imionach, a reszty w ogóle. Jeśli autorka nie miała pomysłu na ciekawie zarysowanych bohaterów, to nie powinna ich tylu wciskać, ewentualnie budować ich na czynach, a nie rozmowach, bo te dialogi to są gorsze niż beznadziejne. Mógłbym tutaj zastosować jakieś porównanie, ale chyba nie ma sensu porównywać Roth do chociażby Andrzeja Sapkowskiego, więc sobie daruję. Jeśli nie starczyło charakteru postaci, można było zbudować książkę na opisie fantastycznego świata, jednak i tutaj autorka nie dostarcza. Wprawdzie w pewnych elementach jest lepiej, na przykład udział frakcji Serdeczności w końcu jest zauważony, ale Roth wymyśla przy tym coraz to nowe rzeczy, coraz mocniej babrząc się w oparach absurdu. Człowiek odnosi wrażenie, że to jest zwyczajnie nieprzemyślane pisanie. To samo w sobie nie jest złe, podczas pisania mogą przyjść do głowy naprawdę świetne pomysły, ale już po skończeniu książki warto przysiąść do niej jeszcze raz i zastanowić się co jest dobre, co złe, co warto wywalić, a co lepiej wyjaśnić. Wydaje mi się, że tutaj takiego działania zabrakło.


    Zbuntowana trafia na moją prestiżową książkę najgorszych książek, jakie miałem nieprzyjemność przeczytać. Niestety nie widzę w niej ani jednej zalety, ani jednego powodu, by ją przeczytać. Pozostaję sfrustrowany, bo chociaż odczuwam pewną przyjemność z czytania złych książek, dzieło Veroniki Roth to było dla mnie za dużo.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka