Wraz z „Panią Jeziora” coś się kończy

    To bardzo smutny moment, musieć kończyć czytać sagę Andrzeja Sapkowskiego. Smutny, ponieważ muszę opuścić Geralta, Yennefer, Ciri i cały wykreowany przez autora świat ze wszystkimi jego pięknymi i przerażającymi elementami. Oczywiście zawsze mogę do niego wrócić, jednak żal pozostaje. A wspominam o tym, ponieważ nie jestem czytelnikiem, który jakoś bardzo przywiązywałby się do bohaterów, często przeżywał ich tragedie czy dramatyzował kończąc cykl. Tym razem to wszystko się wydarzyło i niech będzie to wystarczającym powodem do przeczytania Pani Jeziora.


    Geralt, Jaskier, Milva, Cahir, Regis i Angoulême zimują w księstwie Toussaint, ponieważ przełęcze są zawalone śniegiem i nie ma jak się wydostać. Wszyscy zażywają przyjemności, jednak w końcu kompania znowu rusza na szlak. Już bardzo blisko im do celu, do zamku Stygga, gdzie czarodziej Vilgefortz knuje swoje niecne plany zawładnięcia nad światem. W tym czasie młoda wiedźminka Ciri błąka się między światami, szukając drogi do domu, zdążając Geraltowi na pomoc. Wszystko doprowadzi do konfrontacji, która zmieni naszych bohaterów, a pośrednio zmieni także w pewien sposób oblicze świata. Pani Jeziora przypomina trochę połączenie klimatu Chrztu ognia z prowadzeniem historii Wieży Jaskółki, co czyni ją w ramach tego cyklu najbardziej kompetentną z jego powieści. Nie jestem w stanie przyczepić się do niczego. No, może tylko na początku jest trochę ekspozycji, ale da się to wytłumaczyć, a poza tym Sapkowski lubi w taki sposób opowiadać historię. Zakończenie jest doskonałe. Autor podsumowuje wszystko, co działo się w ramach cyklu, pokazuje czytelnikowi po raz kolejny, że kompletnie nie interesują go jakiekolwiek oczekiwania jego odbiorców i prezentuje swoje pomysły. Nie wyobrażam sobie pełniejszego, spójniejszego, zwyczajnie lepszego sposobu na zakończenie tej opowieści. Tak, były łzy, były bolesne pożegnania. To nie jest spoiler, jeśli ktoś oczekuje, że żaden z naszych bohaterów nie zginie, to jest człowiekiem naiwnym.


    Bardzo bolało mnie to, że w Wieży Jaskółki nowa postać Angoulême nie dostała wystarczająco dużo miejsca, żebyśmy mogli ją polubić tak jak resztę kompanii. Być może Sapkowski zdawał sobie z tego sprawę, gdyż w Pani Jeziora ta bohaterka ma dużo swoich momentów, dzięki czemu pokochałem ją miłością szczerą. Ta książka skupia się zarówno na Geralcie jak na Ciri.


    Przyszedł czas na pewne podsumowanie, bo saga to w końcu saga, jakaś całość. No i nie mam wątpliwości, że cały cykl Andrzeja Sapkowskiego to dzieło doskonałe i można bez żenady nazywać tego pisarza mianem arcymistrza fantasy, jak to gdzieś tam czytałem. Pani Jeziora sprawnie, wręcz doskonale zamyka sagę, a jednocześnie otwiera nam świat Sapkowskiego. Czuć niedosyt, ale to jest ten dobry niedosyt, a historia zakończyła się moim zdaniem w najlepszym możliwym momencie. I choć można narzekać na poszczególne części, co sam robiłem, to jako całość saga jest dziełem wybitnym.


    Jest to literatura najwyższych lotów, ponadto przystępna, no i czyta się to błyskawicznie. Ja nie czytam jakoś bardzo szybko, a tę książkę pochłonąłem. Cóż, coś się kończy, coś się zaczyna. Kończy się saga o wiedźminie, zaczyna się nowy etap w życiu czytelnika, który nie wierzy, że przeczyta coś, co będzie w stanie przebić opowieść Sapkowskiego. Jednak jest również nadzieja, że pojawi się taka pozycja, czego życzę sobie i każdemu, kto uwielbia te powieści tak bardzo jak ja, bo dobrych książek nigdy nie może być za wiele.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka