„Trzy metry nad niebem” świata fantastycznego

    Można powiedzieć, że ładna i prosta okładka może być kluczem do sukcesu powieści, czyli do tego, żeby sięgnęła po nią jakaś określona grupa czytelników. No i tak było przy okazji Trzech metrów nad niebem, nawet jeśli odstręczał mnie od niej ten beznadziejny, maksymalnie pretensjonalny tytuł, który po lekturze faktycznie okazuje się pretensjonalny. No, ale pasuje do tej książki, więc może nie powinienem narzekać.

    Obserwujemy społeczeństwo młodych Włochów, którzy są dość specyficzni. Jeśli miałbym kogoś oceniać po lekturze Trzech metrów nad niebem, to chyba tylko autora, bo nie wierzę, że młodzi ludzie w tym kraju są tak puści, zajmujący się tylko imprezowaniem, miłostkami, szalonymi przygodami i nałogowym stołowaniem się w restauracjach. Cóż, najwyraźniej taka konwencja. Mamy więc dwójkę bohaterów, którzy w miarę rozwoju fabuły się spikną i będą starali się budować swoją miłość. Jest ona, Babi, dobra uczennica z dobrego domu, której przeznaczona jest najwidoczniej nudna przyszłość pewnie u boku jeszcze nudniejszego partnera. Jest on, tak zwany Step, umięśniony, jeżdżący na motocyklu złodziej, wandal, molestujący kobiety. No i tutaj pojawia się oczywisty problem. Powiesz, mój drogi czytelniku, że pewnie jest to konflikt między różnymi światami, z których pochodzą nasi przyszli kochankowie. Miałbyś rację, ale ja chciałbym zwrócić uwagę na coś innego. Autor romantyzuje nam tutaj relację z człowiekiem, który zdecydowanie na nią nie zasługuje. Członek quasi-gangu, który wparowuje na domówkę, okrada uczestników, zastrasza ich, bije, zmusza obce dziewczyny do umycia się pod prysznicem, ścigający ją później ze swoją bandą - to wszystko nie składa mi się na osobę, której warto poświęcać swój czas. I dlatego jestem zadowolony z zakończenia, które jest słusznym rozwiązaniem historii Babi i Stepa.

    Jako historia o głupim zauroczeniu opartym jedynie na młodzieńczym, intensywnym pożądaniu, Trzy metry nad niebem sprawdzają się całkiem nieźle. Gorzej jest z samymi bohaterami. O Stepie już mówiłem, ale chciałbym zaznaczyć, że oczywiście wiem, iż jego zachowanie z czegoś wynika. Nie uważam jednak, żeby go to w jakikolwiek usprawiedliwiało, gość nie jest piętnastolatkiem, ma już chyba swój rozum. Co do Babi, to ona nie posiada chyba żadnych cech. Naprawdę, nie jestem w stanie czegokolwiek o niej powiedzieć, jak wybrała sobie studia, to byłem zaskoczony kierunkiem. Bohaterowie dzielą się tutaj na patologię, czyli absolutnych degeneratów, bezużytecznych chłopczyków, którzy dostają po mordzie od silniejszych oraz płytkie dziewczyny, myślące tylko o tym, czy spodobają się chłopakom. Są także dorośli, ale oni są kompletnie bezużyteczni, za wyjątkiem matki Babi, która zajmuje się głównie biciem swoich córek i sprawia wrażenie najgorszej osoby na świecie.

    Ta książka jest jak sen, przez co czyta się lekko i przyjemnie, ale treści w niej mało. Ma szansę trafić jedynie do młodego odbiorcy, ponieważ dorosły będzie widział jej naiwność. Raczej nie polecam, ale muszę powiedzieć, że czytało mi się bardzo przyjemnie i jeśli ktoś chce zabić swoje komórki mózgowe, maksymalnie się ogłupić, to niech śmiało sięga, będzie zachwycony. Jest pewien urok w czytaniu takich książek i traktując je z przymrużeniem oka, można bawić się nawet nieźle. Gorzej się robi, gdy ktoś przejmuje wzorce zaprezentowane w takiej literaturze. Ja nic nikomu nie zabronię, ale generalnie nie polecam, może się to niezbyt dobrze skończyć.

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka