„Żołnierze grzechu” nawet nie śnią, że otrzymają zadanie o takim kalibrze, ale czy warto było pozwolić im szaleć tak?

W ramach najwyższej możliwej dobrej woli sięgam po kolejną powieść Andrzeja Ziemiańskiego i niestety odchodzę rozczarowany. Przydałaby się jakaś odmiana, bo dostajemy kolejną książkę o Wrocławiu napisaną w ten sam sposób, z kolejnym rysem historycznym i z kolejnym zestawem anonimowych bohaterów. To rozczarowanie, bo co by nie mówić o tych „złotych” książkach Ziemiańskiego, to były one charakterne - czy to opowieści o szalejącej, sikającej, rozseksualizowanej Achai, czy też jeszcze gorszej pod każdym względem Toy. W tym momencie odnoszę wrażenie, że pan Andrzej nie bardzo wie, dokąd iść ze swoją twórczością. Oczywiście na samej książce w ramach reklamy autor wspomina, że pisał Żołnierzy grzechu przez całe życie, ale to przecież tylko takie gadanie. Ja generalnie tych not o Ziemiańskim, które dostarcza nam wydawnictwo Fabryka Słów, nie traktuję specjalnie poważnie. Wrocław, rok 1963. W odciętym od miasta mieście szaleje ospa, a w jednym z zamkniętych szpitali zostają zamordowani przez p...