„Mówca Umarłych”, czyli piękna kontynuacja

Bardzo lubię Grę Endera i z wielką ostrożnością zabrałem się za kontynuację. Nie spodziewałem się absolutnie niczego, ale nie powiem, żebym nie zrobił dobrze. Bowiem Mówca Umarłych jest tak różny od pierwszej części przygód Wiggina, że równie dobrze można go czytać bez znajomości Gry. I mówię to z całkowitą pewnością, znajomość tamtej książki w niczym nie zmieni twojego doświadczenia obcowania z częścią drugą.

Minęło już trzy tysiące lat od Ksenocydu robali - zagłady obcej cywilizacji, dokonanej przez genialnego chłopca, Endera Wiggina. Okrzyknięty największym zbrodniarzem w dziejach ludzkości, nienawidzony przez praktycznie wszystkich, Andrew przemierza kosmos, przyjmując rolę mówcy o umarłych i szukając domu dla Królowej Kopca, by robale mogły się odrodzić i ostatecznie przynieść Enderowi spokój po dokonanym przez niego Ksenocydzie. No i w końcu nadarza się taka okazja - protagonista opuszcza swoją ukochaną siostrę Valentine, z którą dotąd podróżował i zmierza na ludzką kolonię na Lusitanii, której mieszkańcy nawiązali kontakt z obcą cywilizacją. Jest to pierwsze takie spotkanie od czasu zetknięcia się z robalami, a owi obcy - prosiaczki - zdążyli już zabić jednego z badających ich ksenologów. Kiedy Ender przybywa na Lusitanię okazuje się, że zginął kolejny. Konflikt cały czas narasta, a rola Mówcy Umarłych zmieni całkowicie oblicze kolonii. Warto tutaj zaznaczyć, że ta książka nie opowiada o Enderze, opowiada o spotkaniu z obcą cywilizacją. Card buduje nam tutaj prosiaczków jako podobnych, ale zupełnie różnych od ludzi, by pod koniec wszystko dokładnie wyjaśnić. Końcówka tej powieści, gdy Ender w końcu styka się z prosiaczkami jest po prostu piękna i przynosząca ukojenie i zachwyt różnością, zresztą w duchu tego, co autor zrobił w poprzedniej części z robalami. Chylę tutaj czoła nad umiejętnościami Carda, bo choć można byłoby mieć do niego żal, że nic nie pozostawia skrytego za mgłą tajemnicy, to jednak podejście, które wybrał, jest o wiele bardziej uczciwe. Po prostu zakończenie czytałem z wypiekami na twarzy.

Zanim dojdzie do konfrontacji towarzyszymy jednak ludzkim bohaterom w ich, mogę chyba tak powiedzieć, przyziemnych sprawach. Dostajemy tutaj cały wątek pewnej dysfunkcyjnej rodziny oraz wątek związany z Kościołem na Lusitanii. Z początku można mieć wrażenie, że dostaniemy bohaterów, którzy będą tylko na siebie warczeć, ale kiedy pojawia się Ender, wszystko wywraca się do góry nogami. I ponownie - rozwiązanie wątków przynosi ukojenie, a jednocześnie nie jest ono nigdy łzawe. Wypada to zwyczajnie całkiem naturalnie.

Jeśli chodzi o samego Endera Ksenobójcę, to tym razem jest on bohaterem, w którego można uwierzyć, a jednocześnie jest to postać niesamowicie inteligentna, racjonalna i spokojna. I przede wszystkim, pozostaje przy tym sympatyczny. Reszta bohaterów to raczej tło, choć nie twierdzę, że nikt się tu nie wyróżnia. Powtórzę - to nie jest powieść o Enderze, ani tym bardziej o pozostałych ludziach, to powieść o kontakcie z prosiaczkami i nie ma sensu się tu doszukiwać rozbudowanych portretów psychologicznych. To, co dostajemy, w zupełności wystarcza.

Byłem zachwycony Grą Endera, ale mimo to, znalazłem w tamtej książce niedoskonałości. Natomiast Mówca Umarłych to już ideał w stanie czystym. Także polecam każdemu, nawet jeśli nie czytałeś Gry Endera, to ci w ogóle nie jest potrzebne, żeby zachwycić się spotkaniem z prosiaczkami.


Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Księżniczka z lodu”, który wreszcie pękł

„Ghostbusters” zaczynają się konkretnie - ostro

Narrator „Hart's Hope” być może mityzuje rzeczywistość