„Pamiętniki Tatusia Muminka” nie mają wiele wspólnego z rzetelnym dziennikiem

Z dotychczasowej lektury cyklu wiemy, że Tatuś Muminka pisał swoje pamiętniki i wzruszał się, będąc pewnym, że po ich przeczytaniu wszyscy będą mu współczuć. To ciekawy bohater, ale do tego jeszcze przejdziemy. A więc tym razem dostaliśmy coś zupełnie innego od poprzednich opowieści z Doliny Muminków, bo nie dość, że Tove Jansson zaprezentowała narrację pierwszoosobową, to jeszcze skupiła się na jednym bohaterze, dzięki czemu poznajemy go lepiej, niż kogokolwiek wcześniej. Nie możemy jednak nie wspomnieć, że podobnie jak z Kometą nad Doliną Muminków, autorka dokonała zmian w powieści, bo czemu nie, przecież to nie ma prawa nikogo zdenerwować.

Nie sposób jest opisać fabuły, bo nie ma tutaj żadnej konkretnej. Tatuś Muminka odczytuje zapisane przez siebie wspomnienia - zapisane w sposób wybiórczy i całkowicie niewiarygodny (co jest podkreślane nie tylko przez niego, ale również słuchaczy). Dowiadujemy się jak, wtedy będąc tylko Muminkiem, wylądował w sierocińcu prowadzonym przez Ciotkę Paszczaka, by w końcu uciec i poznać grupkę przyjaciół - najważniejszego Fredriksona, Wiercipiętka, Joka czy Mimble, w tym najmniejszą z nich Mi. Ale każda podróż musi w końcu się zakończyć, aby mogła rozpocząć się nowa - przygoda z muminkową samicą. Zatem są to retrospekcje. I tutaj zaczyna się zabawa.

Natomiast co na tym etapie jest już dla mnie pewne (miałem podejrzenia po W Dolinie Muminków), to że każdą część cyklu powinno się traktować osobno jako swego rodzaju lekcję. W przypadku Pamiętników Tatusia Muminka mogę dokonać dwóch osobnych interpretacji. Więc po pierwsze dosłownie, tak, jak to jest napisane - że jeśli się chce, każda przygoda może się wydarzyć, a w starym romantyku nadal tli się duch awanturnika, a przy tym dostajemy też bardzo dużo informacji o świecie przedstawionym. Ale to są straszne nudy, więc ja proponuję patrzeć na tę książkę inaczej.

Ostrzegam, że nie sposób mówić o Pamiętnikach Tatusia Muminka bez zdradzania zakończenia. A więc Tatuś Muminka jawi się w powieści jako prawdziwy romantyk, z głową w chmurach, wzdychający do dawnych, światłych przygód. To go odróżnia od pozostałych mieszkańców jego domu. On woli siedzieć sam w pokoju i spisywać swoje wspomnienia, by być potem podziwiany. Na to wskazuje przede wszystkim jego spotkanie z królem Autokratą, kiedy Tatuś zauważa, że na króla można patrzeć z podziwem, jednocześnie samemu nie czując się gorszym. Ten Muminek ma potrzebę bycia dla innych inspiracją. Właśnie w tym celu pisze o swoich losach. Jak wspominałem, w książce wprost mówi się nam o tym, że Tatuś koloryzuje, nawet bardzo poważnie. Mamy zatem do czynienia z narratorem niewiarygodnym, co w pełni pasuje do kreacji bohatera. Nadto w książce padają niczym niepoparte wnioski - odnośnie ojcostwa bohaterów. A w epilogu, kiedy Tatuś kończy odczytywanie pamiętników, nagle wszyscy przyjaciele z jego młodych lat pojawiają się w Dolinie Muminków. Włóczykij spotyka swojego ojca Joka (że co?), a Ryjek swoich rodziców Wiercipiętka i Grokę (że co proszę), a Tatuś ma wzruszające spotkanie z Fredriksonem, który zabiera wszystkich na wyprawę swoją niesamowitą łodzią. No i tutaj każdy dorosły czytelnik zacznie zadawać sobie pytania - jakim cudem oni akurat w tym momencie wszyscy się tam znaleźli i jakim cudem rodzice Włóczykija i Ryjka byli znani Tatusiowi, skoro nic takiego nie mogło nam nawet przejść przez myśl w Małych trollach i dużej powodzi oraz Komecie nad Doliną Muminków. Odpowiedź jest oczywista - to wszystko było kłamstwo, a Tatuś Muminka obdarował Włóczykija i Ryjka rodzicami, którzy przynajmniej są do nich bardziej zbliżeni gatunkiem niż Muminki. Kłamstwo? Ależ oczywiście! Przecież dobrze wiemy z W Dolinie Muminków, że spokojne i szczęśliwe życie jest dla Muminków o wiele ważniejsze niż prawda. I pewnie wyszło to Tatusiowi trochę przypadkiem, ale przecież z Komety nad Doliną Muminków doskonale wiemy, że Muminki potrafią się błyskawicznie przystosować do nowych warunków i znaleźć w nich okazję do codziennej radości.

A że ktoś zostanie okłamany? Czy jest to takie ważne, kiedy można uszczęśliwić ukochane dziecko? Jaka płynie z tego lekcja? Myślę, że to zależy od sytuacji.

Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Księżniczka z lodu”, który wreszcie pękł

Wpaść do „Studni Wstąpienia” i sobie głupi ryj rozwalić

„Mówca Umarłych”, czyli piękna kontynuacja