Jak zapobiec „Ksenocydowi”

Orson Scott Card zaprawdę wielkim pisarzem jest. Byłem zachwycony Grą Endera, a Mówca Umarłych przekroczył wszelkie moje oczekiwania i jest jedną z najlepszych powieści, jakie czytałem. Nie łudziłem, się, żeby autor mógł przebić trzecią częścią ten „ideał w stanie czystym”, jak to napisałem przy okazji Mówcy. No i bez niespodzianek, nie udało mu się to. Jednak czy to oznacza, że Ksenocyd jest słaby? Oczywiście, że nie.

Poprzednia część zakończyła się w taki sposób, że kontynuacja była konieczna. Kongres Stu Światów wysłał bowiem na planetę Lusitanię Flotę, która ma ją zniszczyć, dokonując drugiego w historii ludzkości ksenocydu. Kryzys narasta, mieszkańcy Lusitanii muszą nie tylko poradzić sobie z nadciągającą zagładą, ale także samymi prosiaczkami, wirusem, który ich zabija, a którego wyeliminowanie zabije całe życie na planecie, dodatkowo jeszcze Królowa Kopca rozwinęła swoją społeczność robali. W tym wszystkim mamy bohaterów, których znamy z poprzedniej części oraz nowych, mieszkańców Drogi, inteligentnych i bardzo religijnych Chińczyków. Wiem, że opis tej fabuły jest trochę niezrozumiały, ale sama historia nie jest tutaj tak bardzo ważna, służy raczej za pretekst po przedyskutowania pewnych spraw. Mimo tego, fabuła jest świetna i Card pokazuje, że nadal potrafi zaskoczyć czytelnika. Jednak jest tutaj pewne rozwiązanie, które bardzo mi się nie podoba. Mianowicie pod koniec książki zostaje nam wprowadzone coś, co całkowicie zmienia status wszystkiego. Tyle, że świat tak na to nie reaguje. Jest to zwyczajnie za szybkie i poświęcone temu zdecydowanie za mało miejsca.

Książka nie jest krótka, a czyta się ją niesamowicie szybko. Nawet się nie zorientowałem, gdy byłem już w połowie, Card ma niezwykły dar przyciągania uwagi. Mimo tego, że Ksenocyd jest książką sci-fi, to nie pozostaje przy tym niezrozumiały dla laika. 

Trochę denerwuje mnie to, w jaki sposób Card traktuje swoich bohaterów. Ja wiem, że oni nie są tu najważniejsi, ale przedstawienie świata i postaci jest wręcz żałośnie żadne. Broni się tu jedynie wejście do domu Królowej Kopca, a tak to w ogóle nie potrafiłem wyobrazić sobie rzeczy, które autor opisuje. Jedynie Li Qing-jao i Han Fei-tzu (których historia stanowi, jak twierdzi sam autor, oś książki) są pokazani od początku do końca. Są to świetne wątki, bardzo emocjonalne, a przede wszystkim bardzo angażujące, a losy Qing-jao są po prostu przerażające. Z początku można uznać, że te „wstawki” z planety Droga są tylko przerywnikami, ale z czasem stają się integralną częścią Ksenocydu. Ja tak miałem - najpierw podchodziłem do nich z rezerwą, a pod koniec to one mnie najbardziej interesowały.

Właściwie cała książka jest podporządkowana tematowi ksenocydu, czyli zniszczeniu całej rasy inteligentnych stworzeń. Card porusza ten temat na różne sposoby, może niekoniecznie przez wszystkich oczekiwane. No i szczerze mówiąc, nie jestem fanem wszystkich przyjętych rozwiązań, ale to już wyłącznie kwestia tego, co ja bym sobie życzył przeczytać, a nie sposobu wykonania.

Podsumowując, Ksenocyd czytało mi się lepiej i paradoksalnie szybciej od poprzednich części sagi Endera. Nie jest oczywiście lepszy od Mówcy Umarłych, ale zdecydowanie przewyższa przecież też świetną Grę Endera. Ja zakochałem się w sposobie, w jaki Card potrafi poruszać pewne problemy i tematy. Każdemu polecam się zapoznać z tą książką, chociaż radzę przed lekturą zaznajomić się z Mówcą Umarłych.

Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Księżniczka z lodu”, który wreszcie pękł

Wpaść do „Studni Wstąpienia” i sobie głupi ryj rozwalić

„Mówca Umarłych”, czyli piękna kontynuacja