„Kometa nad Doliną Muminków” zostawiła niezmazany ślad
No i kolejny raz trzeba się nam użerać z brakiem szacunku twórcy do swojej własnej pracy a przede wszystkim brakiem szacunku do odbiorców, którzy nie powinni mieć obowiązku szukać informacji na temat jakości i oryginalności utworu, którego doświadczają. A więc tak, niestety książka Kometjakten stała się książką Kometen kommer z poważnie zmienionymi elementami - co winno być wzgardzone i czym jak najbardziej gardzę. Dzisiaj skupimy się natomiast na polskim tłumaczeniu opartym niestety o zmienioną wersję, bo dlaczego nie, po co dochodzić do źródeł. No dobrze, ale może teraz trochę kontekstu dla mojego podejścia do książki. Kiedy przeczytałem opowiadanie Małe trolle i wielka powódź nie byłem pod jakimś szczególnie dużym wrażeniem, ale doceniłem, że Tove Jansson przedstawiła świat mroczny, pełen zagubionych, dziwnych postaci. Jednakże zabrakło mi tam jakiegoś rozwinięcia - no i tutaj właśnie coś takiego dostaliśmy. Co do wspomnień z dzieciństwa, to wiem, że czytałem Muminki, ale nie pamiętam, czy wszystkie książki z cyklu. Natomiast pamiętam, że to właśnie Kometę nad Doliną Muminków czytałem najczęściej.
Tata Muminka wybudował most, przez co przypadkowo pozbawił domu Piżmowca, a zatem wypadało przyjąć typiarza pod dach. Gość nie jest zbyt przyjemny - wieszczy rychłą zagładę i śmierć wszystkich w dolinie, podkreślając przy tym małość i kruchość życia swojego, Muminków oraz małego Ryjka. Muminek i Ryjek bardzo się tym przejmują, Tata i Mama postanawiają ich zatem wysłać na podróż celem zajęcia myśli - do wspominanego przez Piżmowca Obserwatorium. Piżmowiec może i jest trochę dziwny, ale ma rację - do Ziemi zbliża się bowiem wielka, czerwona kometa, a kiedy uderzy, zmiecie z powierzchni wszystko, co żywe. W trakcie podróży Muminek i Ryjek spotkają wiele barwnych postaci - między innymi Paszczaków, Hatifnatów, tajemniczego Włóczykija czy zmieniających kolory Migotka i Pannę Migotkę. A to wszystko w otoczeniu coraz czerwieńszego nieba oraz świadomości bliskiej zagłady. Zatem jest to książka apokaliptyczna i to się cały czas czuje, nikt tego przed czytelnikiem nie ukrywa. W tym kontekście może być zatem dość drastyczna, może nie w samym sposobie narracji, ale wrażeniu, jakie robi na czytelniku. I takie na mnie robiła, szczególnie gdy zatrzymywałem się i szczegółowo wyobrażałem sceny, jakie Jansson opisała. Przecież przemierzanie na szczudłach wyschniętego, martwego dna oceanu (i to nie jest spoiler, bo na okładkach książki się pojawia ten moment) to moment czystego zachwytu. No i jest to też jakieś odwołanie, przynajmniej ja nie umiem się go pozbyć z głowy.
Kometa nad Doliną Muminków w żadnym wypadku nie jest depresyjna, ponieważ autorka jasno wskazuje, że śmierci i zniszczeniu możemy skutecznie przeciwstawiać przede wszystkim umiłowanie życia w jego najprostszych wymiarach. I nie przywiązywać się zanadto do przedmiotów, których posiadanie wydaje się nam niezbędne. Wyraża to przede wszystkim postać Włóczykija, który strzela celnymi zdaniami i to czyniłoby go najlepszą postacią książki, gdyby nie Ryjek. Wątek Ryjka sprowadza się bowiem do znalezienia przyjaciela (przynajmniej w tej “nowej” wersji książki) i to jest tak urocze, tak ludzkie i przyziemne, że było o wiele bardziej angażujące niż przygotowania Muminków do zabunkrowania się w schronie. No i w tym podnoszącym na duchu tonie jest również zakończenie. Proste. Doskonałe.
Więc tak, gardzę tą książką. I jednocześnie pokochałem ją całym swoim sercem. Czyż to nie odnalezienie spokoju winno być naszym największym wyzwaniem, gdy na naszym niebie pojawi się kometa?
Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.
Komentarze
Prześlij komentarz