Wyjątkowa sytuacja „The Abyss”
Zwykle staram się nie porównywać książki do filmu, a w przypadku The Abyss książka ukazała się chyba wcześniej, ale bądźmy szczerzy - każdy zdaje sobie sprawę, które dzieło ma tu pierwszeństwo. Można się zastanawiać, czy film potrzebował oficjalnej adaptacji (która zresztą jest przecież “oficjalna” tylko wtedy, gdy nie przeczy filmowi), ale skoro już książka powstała, to czemu do niej nie zerknąć. Szczególnie, że w tym wypadku mamy do czynienia z sytuacją wyjątkową. Po pierwsze nikt tu nie próbuje robić z nas głupków. Autor Orson Scott Card oraz reżyser i scenarzysta filmu The Abyss James Cameron w swoich posłowiach wskazują czytelnikowi, czym generalnie są te powieściowe adaptacje - tępymi produktami, a oni chcieli zrobić coś innego, stworzyć nie reklamę, ale powieść. Po drugie intrygujący był sam dobór “wyrobnika”, bo można o Cardzie mówić dużo, ale na pewno nie to, że jest wyrobnikiem, lecz artystą. Dlatego sięgałem z ogromną ciekawością. W końcu z doświadczenia wiem, że nie każda powieściowa adaptacja scenariusza filmu musi być słaba.
Znamy fabułę? Oczywiście, że znamy, przecież wszyscy oglądaliśmy film! A jeśli nie oglądałeś, to powinieneś. Załoga łodzi podwodnej zostanie przymuszona przez swojego pracodawcę do współpracy z wojskiem, jako że w pobliżu wojskowa łódź podwodna utonęła w wyniku tajemniczego wypadku. A potem się dzieją różne rzeczy, dodatkowo współpracować musi ze sobą byłe małżeństwo - Bug i Lindsey Brigmanowie. Książka już na samym początku strzela w pysk nieprzygotowanego czytelnika, ponieważ przez długi czas w ogóle nie przechodzimy do tego, co znamy z filmu, a obserwujemy opisy z przeszłości naszych bohaterów, napisane dokładnie w taki sposób, jakiego można byłoby się spodziewać po Orsonie Cardzie. No a potem dowiadujemy się, że są ci kosmici, więc książka od razu odkrywa karty. Czy to źle? Nie, ale to wynika z rozłożenia akcentów.
Na mnie największe wrażenie w filmie robiła jego realizacja, bo to w końcu robota Jamesa Camerona. Powieść oczywiście nie mogła pod tym względem nic zaoferować i Card pewnie zdawał sobie z tego sprawę, dlatego wziął tę opowieść i skupił się na relacji Buga i Lindsey. Dzięki temu ten wątek bardzo zyskuje (w filmie jakoś mnie on nie porwał), a w zakończeniu można poczuć jakieś emocje. Zatem uważam, że Cardowi udała się sztuka odróżnienia się od filmu i stworzenia dzieła tak osobnego, jak to tylko w tym wypadku możliwe.
Należy jednak pamiętać, że to nadal jest to, co na zachodzie nazywają novelization, jeden z najpodlejszych rodzajów literatury. Dlatego mimo wszystko The Abyss jest tylko dobre. Albo aż dobre, zależy jak na to spojrzeć. Doceniam nowości, doceniam konieczne zmiany i doceniam, że ktoś tutaj pomyślał, że przecież język filmu jest inny niż język książki. A to jest ważne - czytałem powieściowe adaptacje horrorów, które w ogóle nie próbowały przerażać. No i po co takie coś pisać, kiedy poza tym nie oferuje się odbiorcy nic ciekawego? Ja nie wiem. Natomiast rację będą mieli ci, którzy stwierdzą, że wszystko fajnie, ale Card nie powinien marnować swojego czasu na pisanie takich książek, kiedy jest tylu wyrobników, mogących zrobić to za niego, a przecież oryginalne, nowe dzieło zawsze będzie więcej warte. No tak, ale ja się cieszę, że pan Orson to zrobił. Dał mi wiarę na przyszłość, na kolejne novelizations, które na mnie czekają.
Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.
Komentarze
Prześlij komentarz