Tytuł „Oblężenie Macindaw” jest efektem braku znajomości znaczenia słów

    Czarnoksiężnik z Północy zakończył się tak jak, jak się zakończył, chociaż to trochę śmieszne, bo przecież przy okazji Ziemi skutej lodem i Bitwy o Skandię podzielenie historii na dwie książki nie było dobrym pomysłem. Jednak przy Oblężeniu Macindaw sytuacja wygląda trochę inaczej, ponieważ części piąta i szósta faktycznie są różne i widzę sens tego podzielenia.


    Po dramatycznym finale poprzedniej książki, Will, słuszny władca Macindaw i jego sekretarz Xander trafili do mieszkającego w głębi lasu uzdrowiciela Malcolma. Tymczasem w zamku panoszy się zdrajca Keren, który uwięził kurierkę Alyss w wieży, a teraz chce oddać zamek złym najeźdźcom z zagranicy - Scottom. Tutaj oczywiście pojawia się ważne pytanie, dlaczego Keren podejmuje takie odważne i głupie działania, niestety John Flanagan nie udziela odpowiedzi. Szkoda. tak czy inaczej Scottowie się zbliżają, więc z pomocą załogi dzielnych Skandian (tych samych, których atak został powstrzymany przez Willa w Czarnoksiężniku z Północy) trzeba odbić zamek z rąk bandziorów. Także wiadomo - stawka wysoka, a czasu mało. Tyle że nie, bo się okazuje, że Scottowie przybędą za jakieś trzy tygodnie, a Will i pomagający mu Horace są tak świetni, że przecież nie mogą przegrać. Serio. A tutaj muszę przejść do tytułu tej książki, który jest głupi, bo nie ma w niej żadnego oblężenia. Przez większą jej część obserwujemy gadanie i przygotowania, a potem zaczyna się atak, jednak niepoprzedzony oblężeniem. Także chyba adekwatniej byłoby mówić o Szturmie na Macindaw. No i ta historia jest nawet dobra, chociaż kiedy już dochodzi do ataku, wszystko idzie perfekcyjnie, ginie chyba tylko jedna osoba po stronie tych dobrych i do tego nikt ważny (ups, spoiler!), także tej stawki, która być powinna, nie ma w ogóle. Mimo to czyta się naprawdę przyjemnie.


    Seria Zwiadowcy trzyma czytelnika tylko dzięki bohaterom. Wątek miłosny jest naprawdę uroczy, tak nieporadny, jak powinien być. No ale najważniejszym i najsympatyczniejszym człowiekiem na kartach Oblężenia Macindaw jest Horace. I tak dalej. Jeśli czytałeś, mój drogi czytelniku, poprzednie części tej serii, to pewnie doskonale wiesz, czego się spodziewać. Natomiast Will zrobił się jakiś taki… nie wiem, może nieuważny będzie dobrym określeniem. Świetnie pokazuje to jego zachowanie w ostatnich akapitach książki. Ja rozumiem, że emocje, ale w końcu Will podobno był obiecującym zwiadowcą. A ta scena z Haltem i Crowleyem? Mam wrażenie, że czytałem ją już wcześniej.


    Oby następna część Zwiadowców była o czymś ciekawym, bo na tym etapie mam dość Horace’a, Skandian i ciągłych sukcesów głównych bohaterów. Tytuł tej serii brzmi w oryginale Rangers Apprentice, a przecież to już druga książka, w której nie mamy żadnego ucznia. A trzymanie się tych samych motywów męczy. Dajcie mi Willa w nowym środowisku - w końcu tym miał być Czarnoksiężnik z Północy, ale nie, bo trzeba było tam wcisnąć Alyss, a przy okazji Oblężenia Macindaw doszli kolejni wierni znajomi. Chyba nie na tym miała polegać praca zwiadowców. I mam jeszcze jedno pytanie na sam koniec - dlaczego właściwie Willowi potrzebna była cała armia, żeby przypuścić szturm na Macindaw? Przecież zwiadowcy potrafią ustrzelić każdego. Nie byłoby prościej powystrzelać każdego strażnika, który wszedłby na mury? Załoga zamku była dość niewielka, to by się dało zrobić.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka