„Planeta Spisek” czy tam „Spisek”

    Ja wręcz nienawidzę, gdy jakiś pisarz (chociaż może to też być reżyser filmowy, bez znaczenia) bierze sobie swoje dzieło, a potem je poprawia, coś dodaje, czy nawet zmienia całość, pisząc je na nowo. W przypadku takiego Victora Hugo i jego Katedry Marii Panny w Paryżu sprawa wygląda trochę inaczej, jednak przy okazji drugiej powieści Orsona Scotta Carda właśnie tak się stało - książka A Planet Called Treason została poprawiona, dodano do niej treści, a tytuł przemianowano na Treason. Ponieważ jestem leniwy, a nie miałem też fizycznego egzemplarza powieści, nie sprawdziłem, na którym wydaniu oparte jest czytane przeze mnie tłumaczenie. Czy czuję się winny? Nie. To Card nie powinien robić takich niemiłych rzeczy z poprawianiem książki. Może niech się zabierze za poprawianie Mówcy Umarłych? No bo czemu nie, w końcu nie zostało jej pisane zdobyć takiej popularności jak to się stało przy Grze Endera. Cały ten wstęp służył tylko i wyłącznie wylaniu z siebie personalnego żalu, przejdźmy do części właściwej recenzji.


    Planeta Spisek jest więzieniem - wiele pokoleń temu zostało tu zesłanych osiemdziesięciu spiskowców, którzy chcieli zagrozić Republice, jednak się im nie udało. Każdy z nich specjalizował się w czymś innym i założył własną Rodzinę. Na przykład Mueller był wybitnym genetykiem, w związku z czym jego potomkowie wykształcili w sobie możliwość prawie całkowitej regeneracji ciała. Serio. Celem każdej Rodziny jest zaoferowanie jak najwięcej maszynom zwanym Ambasadorom, które w zamian za rzeczy wartościowe przesyłają na Spisek żelazo, którego na planecie brakuje, a tylko on może posłużyć sięgnięciu niebios - pierwszej Rodzinie, której się to uda, ma zostać zaoferowane miejsce w społeczności Republiki. Naszym głównym bohaterem jest młody Lanik Mueller, następca tronu, który mimo osiągnięcia dojrzałości, nie ukształtował swojej postaci. Stał się tym samym radykalnym regeneratem, jednak nie ma zamiaru spędzić reszty swojego życia w zagrodzie, utrzymywany dla produkowanych nadprogramowo kończyn i ucieka. Tak zaczyna się jego podróż przez planetę zwaną Spiskiem, w trakcie której pozna specyfikę niektórych innych Rodzin, a także odkryje dwa największe spiski i spróbuje je pokrzyżować. Właściwie cała fabuła jest tylko pretekstem do pokazania nam Spisku, zaprezentowania poszczególnych specjalnych umiejętności, które mają dane społeczności i w tym aspekcie Planeta Spisek sprawdza się wybornie, odkrywanie świata wraz z Lanikiem fascynuje. Jednak jest z tym pewien problem. Otóż w miarę fabuły nasz protagonista nabywa pewne cechy, które czynią z niego coraz bardziej niezwykłego człowieka, ale również oddalają one go od czytelnika. Po prostu im dalej, tym cała opowieść traci zaczepienie w prawdziwych emocjach. Lanik przestaje postrzegać rzeczywistość tak jak ludzie, przez co czytelnik już się nie angażuje. No i światotwórstwo też na tym cierpi, a szkoda, bo chciałbym spędzić w poszczególnych krainach trochę więcej czasu, żeby poznać trochę bardziej życie zwykłych ludzi. Co do zakończenia mam mieszane uczucia - ciekawy pomysł, wykonanie trochę takie zimne, bez emocji. Chociaż z drugiej strony może specyfika tej Rodziny sprawiła, że niemożliwym byłoby napisać to inaczej. No ale za to kwestie władzy w Mueller oraz to jak Lanik kończy, to piękne momenty, w których Card objawia tę wrażliwość w portretowaniu ludzi, za którą uwielbiam jego twórczość.


    Na koniec warto też byłoby zauważyć wręcz śmieszny sposób, w jaki Planeta Spisek nieraz zaznacza, że homoseksualizm jest zły, fuj i weźcie idźcie. Zwracam na to uwagę, ponieważ znam poglądy Carda, które chyba się w tym aspekcie zmaterializowały na kartach powieści. Ostatecznie możliwe jest, że Planeta Spisek podobała mi się, ponieważ jestem fanem pisarstwa Orsona Scotta Carda i wiem, czego w jego książkach szukać. Gdybym dopiero w tym momencie rozpoczął swoją przygodę z tym typem, może bym się rozczarował.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”