„Koniec warty” jednak rozczarowuje

    Trylogia o Billym Hodgesie miała możliwości na świetne zakończenie. Ale mimo tego mogłem mieć pewne uprzedzenia - Pan Mercedes był strasznie rozczarowujący, Znalezione nie kradzione bardzo mi się podobało, ale druga część nie była już zbyt związana z tym, co wiąże tę serię w całość, czyli postaciami Hodgesa i samego Pana Mercedesa. Paradoksalnie, wychodziła na tym bardzo dobrze. I tak jak pierwsza część trylogii była kiepska, druga dobra, to trzecia jest średnia. Tutaj mógłbym już skończyć, ale przyjrzyjmy się temu co zagrało w Końcu warty.
 
    Brady Hartsfield, zabójca z Mercedesa przebudza się w sali szpitalnej. Dodatkowo odkrywa w sobie niesamowite, paranormalne zdolności - telekinezę, i co ważniejsze wnikania w umysły innych. Jego jedynym celem stanie się zemsta na detektywie emerytowanym Hodgesie oraz doprowadzenie swojego planu wywołania masakry na szeroką skalę - jednak tym razem w o wiele ciekawszy sposób, niż to co sobie upatrzył w Panu Mercedesie. Przy poprzedniej części trylogii kręciłem trochę nosem na to, że powiązanie tamtej historii z postacią Hodgesa jest niepotrzebne i książka doskonale poradziłaby sobie bez tego. Przy Końcu warty widać to jeszcze wyraźniej, ponieważ nic co działo się w Znalezione nie kradzione nie ma znaczenia w kontekście finału tego cyklu. Fabuła jest przewidywalna, ale śledzi się ją z wypiekami na twarzy (mimo tego nie czułem żadnej dużej stawki) i chociaż zakończenia domyśli się każdy, to jest ono bardzo satysfakcjonujące. Co więcej, jest dość kameralne, co stanowi miłą odmianę po hucznych finałach poprzednich części trylogii.
 
    Książka bierze za zadanie zakończyć wątki Brady’ego i Billa. W tym pierwszym przypadku wychodzi jej to świetnie. Uwielbiam bohaterów zdesperowanych, którzy podporządkowują się tylko jednemu celowi i nie patrzą na inne nieistotne z ich punktu widzenia sprawy. Dlatego też tak dużo pozytywnych emocji kierowałem do antagonisty Znalezione nie kradzione. Jednak na jego tle Hartsfield wypada blado. Może to dlatego, że od początku wiedziałem, że on musi przegrać, a może dlatego, że nie czuć stawki, albo oba naraz. Natomiast co do Billa, to nasz detektyw jest nadal tę samą postacią. Z nim jest też związana pewna dziwna rzecz, która pojawia się wprawdzie dopiero w finale, ale bez obaw, obejdę się bez spoilerów. Mianowicie nasz bohater ma córkę i ona pojawia się w książce, jednak nigdy nie bezpośrednio w konkretnej sytuacji. Może się czepiam, ale przypomina to sytuację, gdy aktor nie zgadza się wystąpić w swojej roli w filmie, więc trzeba kombinować, by nie trzeba było go pokazywać. Natomiast co do Jerome’a czy Holly, oni nie przechodzą żadnej drogi. Wprawdzie przy tej drugiej można się zgodzić, że Koniec warty jest końcem pewnego etapu w jej życiu, ale Jerome’a mogłoby tu nie być wcale.

    Mimo mojej krytyki co do postaci to bez wątpienia nie można nie wspomnieć o motywie śmierci i pogodzenia się z nią - chociażby dlatego, że wątek samobójstwa jest tu bardzo istotny. Problem polega na tym, że Koniec warty chciałby wynaleźć koło na nowo, bo te wątki poruszane były o wiele bardziej w Panu Mercedesie, więc przy trzeciej części czytelnik jest już do nich przyzwyczajony. Ostatecznie więc ostatni tom trylogii o Billym Hodgesie okazuje się popierdółką, która owszem jest napisana sprawnie, przystępnie i zapewnia radość z lektury, ale jest jednocześnie bardzo nijaka i nie zostawi po sobie zupełnie nic.

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”