„E.E.” - studium przypadku

    Po tym jak Podróż ludzi Księgi bardzo mnie znudziła, rozczarowała i generalnie była gówniana, z lekką rezerwą podchodziłem do kolejnej powieści Olgi Tokarczuk. No ale to już nie debiut, więc może tym razem będzie lepiej. Z przyjemnością stwierdzam, że faktycznie tak jest, co jednak nie oznacza, że ta książka jest dobra. Natomiast możliwe jest, że to zwyczajnie nie jest literatura wpisująca się w moje gusta. Najłatwiej jest napisać skrajnie negatywną w swoim wydźwięku recenzję, łatwo też napisać pozytywną, bo zawsze coś się tam wyszczególni. A w przypadku takich dzieł jak E.E., zwykle po prostu nie wiem, co mam napisać i przedłużam poszczególne partie recenzji w nadziei dobicia wyznaczonego sobie minimum słów.


    Książka opowiada o tym, jak to piętnastoletnia Erna Eltzner objawiła swoje zdolności mediumiczne i stała się obiektem badawczym ambitnego studenta medycyny, chcącego na podstawie jej przypadku napisać przełomową pracę dyplomową. Oczywiście ja, jako fan horroru, raczej skupiłem się na rzekomych nawiedzeniach, niestety tego nie ma za dużo, a szkoda. Obok tego Olga Tokarczuk prezentuje też swoją wrażliwość, stosując dziwne, chyba w zamierzeniu klimatyczne porównania, które wypadają raczej śmiesznie. Nie trafia do mnie taki sposób pisania. Zainteresowanych odsyłam do powieści.


    I teraz chciałbym zaznaczyć, że ja oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że E.E. nie było pisane jako powieść o opętanej dziewczynce (a szkoda), jednak w tym przypadku nie ma to żadnego znaczenia. Wydaje mi się, że książka najpierw powinna wciągnąć, a dopiero potem skłonić do refleksji. Zaciekawić czytelnika można konwencją (tak jak Kubuś Fatalista i jego pan Diderota, czy Blady ogień Nabokova), czy też samą akcją (tutaj kłaniają się takie powieści jak Lalka Prusa czy też Chłopi Reymonta), ale to powinno przychodzić w pierwszej kolejności. Natomiast w E.E. fabuła jest taka sobie. Mogę powiedzieć tylko tyle, że jest. Podobnie z bohaterami - są. To oczywiście jest ogromna poprawa względem poprzedniej powieści Olgi Tokarczuk, przy której cierpiałem z każdą kolejną stroną, chociaż szczerze mówiąc poprzeczka nie była zawieszona zbyt wysoko. No ale nie ma już tego bełkotu Podróży ludzi Księgi i nie jestem w stanie się nie cieszyć. Wykażę się pokładami dobrej woli - sądzę, że jesteśmy już blisko czegoś naprawdę dobrego i jeżeli Tokarczuk skupi się na historii oraz akcji, być może dostaniemy coś naprawdę dobrego. W końcu nie ma co się wyzłośliwiać, skoro pisarz robi coraz lepszą robotę. Oby tak faktycznie było!


    Jeśli lubisz Podróż ludzi Księgi, mogę ci z całym przekonaniem polecić E.E., natomiast nieprzekonanym do twórczości Olgi Tokarczuk odradzam lekturę. To nie jest zła książka, ale z całą pewnością nie jest też dobra. Stoi gdzieś pośrodku i jako nijaka przemyka nam między oczami, trochę jakby chciała pozostać niezauważona,. Pewnie za parę dni już nic z niej nie będę pamiętał. To też jest jakaś recenzja, prawda? Właściwie niepotrzebny był cały ten wywód, z którego jedyne co można wyciągnąć, to że nie wczułem się w E.E., pewnie nic nie zrozumiałem i odchodzę bez większych fochów na Olgę Tokarczuk. Mogłem się ograniczyć do takiego zdania i chyba nikt by się na mnie nie obraził. Ale błagam wszystkie siły wyższe - niech pani Olga napisze coś dobrego. Ja naprawdę lubię czytać dobre powieści.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka