Poszukiwania „Trzynastej komnaty”

    Dariusz Rekosz nie zwalnia - po raz kolejny po jakichś dwóch miesiącach (czy coś) ukazuje się jego kolejna powieść o losach Morsa (Leszka ale niestety nie Morawskiego) i Pinky (Alicji Pankiewicz, co akurat w tej książce jest ważne). Widzieliśmy jak dobrze to wypadło przy okazji Zaginionego sztandaru, więc można było mieć obawy o Trzynastą komnatę. No i moje zachowanie może dać pewną wskazówkę - otóż chciałem napisać tę recenzję na następny dzień po zakończeniu lektury, jednak uznałem, że po przyjemnym śnie, miłym poranku i smacznym śniadaniu już nic nie będę pamiętał. Już zapominam, więc szybko do recenzji, póki jeszcze coś w mojej głowie zostało!


    Minęło kilka miesięcy od wydarzeń z Tajemnicy dyrektora Fiszera i szykują się wspaniałe wakacje. W wyniku zawirowań i okropnych dialogów, jakie tradycyjnie wymieniają między sobą dorośli w książkach Rekosza, Mors wyjeżdża razem z Pinky do dziadka dziewczyny, który ma leśniczówkę gdzieś blisko litewskiej granicy. Okazuje się, że Pankiewiczowie mają korzenie szlacheckie, a w pobliżu jest zameczek. Początek jest nawet fajny, bo Mors rozwiązuje prostą, ale sympatyczną zagadkę pociągowego złodzieja, który przebiera się za babę (może lubi kabarety albo klasyczny grecki teatr). Potem jest już tylko gorzej, bo dziadek Pinky ma tylko jednego gościa, którego każdy nazywa dziwakiem, który podejrzanie poszukuje czegoś w lokalnym kościele, a że wiadomo, że w tej książce będzie jakaś zagadka, to wszyscy wiemy, że ten gość jest zły i szuka skarbu. Ale to nie pytanie kto zabił (nikt) jest tajemnicą, a poszukiwanie czegoś tam, już nie pamiętam. No wiadomo, że finał nastąpi w trzynastej komnacie. Same poszukiwania odpowiedzi na pytania są całkiem fajne… to znaczy oczywiście (bo tak samo było w Zaginionym sztandarze) byłoby fajne, gdyby nie to, że dorośli to skończeni kretyni, którzy po prostu nie potrafią myśleć i mnie to tak bardzo drażni! Na szczęście nie musimy obserwować żenujących rozmów rodziców naszych bohaterów (te są tylko na początku), a będący tutejszym opiekunem dziadek Pinky jest okej. Uwielbiam reakcję księdza na uszkodzenie ciała, kompletny brak przejęcia. Chociaż może to dobrze, jeszcze dzieci by się przejęły. Jak pewnie łatwo zauważyłeś, mój drogi czytelniku, niespecjalnie przejmuję się spoilerami, ale to dlatego, że odradzam samodzielną lekturę Trzynastej komnaty. Jasne, jest to książeczka króciutka, jednak nie warto się denerwować i obcować z tym irytującym, przeznaczonym tylko dla dzieci (bo starszych będzie żenować i ciągle drażnić) stylem Dariusza Rekosza, który ewidentnie nie potrafi pisać dialogów i może przestałby się tym zajmować, bo moja cierpliwość jest mimo wszystko na wyczerpaniu.


    I tak oto, mimo iż miałem do powiedzenia trochę więcej, dotarłem do końca tej wybitnej recenzji. Trzynasta komnata nie jest dobrą książką. Wywołuje ona u mnie bardzo negatywne emocje, a jednak jest lepsza niż Zaginiony sztandar. Druga książka o Morsie i Pinky jest po prostu męcząca i przestarzała, natomiast kontynuacja denerwuje, bo na tym etapie nie sposób już nie dostrzegać indolencji pióra Dariusza Rekosza. Niech ten gość nie wydaje książek w tak krótkich odstępach czasu, bo to mu nie służy. A jeśli miał te historie przygotowane wcześniej… to naprawdę nie rozumiem, czemu uznał, że w tej formie nadają się do czytania.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka