„Regulatorzy” zwiedzają niesamowicie interesujące miasteczko

    Spróbuję tutaj podejść do Regulatorów bez odniesienia do Desperacji. Ktoś może stwierdzić, że nie jest to słuszne, ale nie interesuje mnie taka opinia. Musiałbym się wykazać dobrą wolą, której mi brakuje. Jakie są tego powody? Powody są dość skonkretyzowane i je tutaj przedstawię. Zapraszam więc na recenzję książki wzajemnie się uzupełniającej z Desperacją. I najważniejsze - jeśli masz chrapkę na tę powieść, bo rok po jej ukazaniu dostaliśmy Regulatorów w grze Fallout, to zapomnij, te dzieła nie mają ze sobą nic wspólnego.


    Miasteczko Wentworth to synonim spokoju i leniwego lata. Piękna ulica, piękne, wylewające się z domów nic, nie zwiastujące żadnych zmian. Oto prawdziwe piękno zwykłego życia, cud natury, którego pożądamy i do którego dążymy. Jednak pewnego dnia ten spokój zostaje złamany, gdy do miasteczka wjeżdżają postacie z serialu MotoGliny 2200, niosąc mieszkańcom zagładę i szaleństwo. Jednak istnieje wybawienie od obłędu - wprawdzie nikłe, ale jednak. Ta historia w ogóle mnie nie wciągnęła. Wprawdzie początek jest absolutnie cudowny, całkowicie hipnotyzujący, ale kiedy do miasta wjeżdżają mordercy, to wszystko kompletnie się sypie.


    Mam wrażenie, że wiem dlaczego tak jest. Otóż mimo wszystko nie jest to książka Stephena Kinga, a Richarda Bachmana. Jeśli jest coś, co na pewno mogę powiedzieć o alter ego Króla Horroru, to że czytając jego powieści nie sposób się oderwać. Autor zawsze sprawnie buduje napięcie i wywołuje grozę. Bachman natomiast nigdy nie brał się za pisanie powieści o społeczności i śmieszne jest to, że właśnie na tym elemencie wykładają się Regulatorzy. Bowiem autor oczekuje od nas, że nie pogubimy się w odróżnianiu tych postaci, z których każda jest nudna i bez charakteru. No i mamy tutaj powtórzonych bohaterów z Desperacji, więc można by pomyśleć, że przeniosę swoje odczucia względem nich do Regulatorów, no ale tak się nie dzieje. Tak więc nie wiemy kim są nasi herosi i heroiny, nie wiemy też co się dzieje i całkowicie się topimy pod morzem absurdu.


    No bo ta książka jest surrealistyczna i całkowicie szalona. W teorii oczywiście nie jest to wada (ja zresztą uwielbiam surrealizm), ale tutaj zostało to po prostu położone. No bo tak, mamy wytłumaczone czemu się dzieje, co się dzieje i to psuje jakiekolwiek zanurzenie się w obraną przez autora konwencję. Czy wspominałem już, że historia jest nieangażująca? Momentami byłem wręcz zszokowany, że taka opowieść potrafi tak bardzo mnie nie obchodzić.


    Temu wszystkiemu nie pomagają rozdzielające rozdziały listy czy fragmenty dziennika. One same w sobie nie są w żaden sposób interesujące, za to wyjaśniają to, czego moim zdaniem autor nie musiał wyjaśniać. A jeśli już koniecznie musiał, to może by tak wcielić to w faktyczną historię? A tak dostajemy ten przeklęty dziennik, który się ciągnie i ciągnie, skutecznie wydłużając powieść, a przy tym nie dostajemy nic, co mogłoby nas zaciekawić.


    Po prostu jestem w szoku, że Regulatorów napisał Richard Bachman, bo ta książka mogłaby co najwyżej stać się jedną z najsłabszych powieści Stephena Kinga. Wiem, że w praktyce wychodzi na jedno, ale opatrzenie jej takim, a nie innym autorem sprawia, iż ta książka o Taku staje w jednym rzędzie obok Wielkiego marszu czy Ostatniego bastionu Barta Dawesa. Tak, to mnie boli. No i przez to pozostaję sfrustrowany. Nie dość, że przeczytałem okropną książkę, to jeszcze wizerunek Bachmana został w mojej głowie splamiony. Przykro mi.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka