„Kamyk na niebie” - Isaac Asimov rozpoczyna taniec

    Wielkie nazwisko, wielki dorobek, albo przynajmniej obszerny. Nadszedł czas na rozpoczęcie czytania klasyka literatury science fiction Isaaca Asimova. Muszę przyznać, że jestem podekscytowany tą perspektywą. Tyle książek, taka historia i taka renoma! Podchodzenie do tak uznanego pisarza jest niczym schylanie się po dorobek Stefana Żeromskiego - czy zachwyci, gdy wszyscy wokół krzyczą, że oczywiście zachwyci? No oczywiście, że może nie zachwycić!


    Emerytowany krawiec Joseph Schwartz idzie sobie spokojnie uliczkami Chicago mrucząc fragmenty Roberta Browninga. Prosty to człowiek, ale bardzo ciekawy świata. No i psikus - między jednym krokiem a drugim przenosi się w przyszłość, do 827 roku Ery Galaktycznej. To dość interesujące czasy - w rzeczywistości Imperium Galaktycznego, kiedy to już dawno skolonizowano galaktykę, zapomniano, iż ludzie wzięli się właśnie z planety Ziemia. Teraz Ziemianie są wyrzutkami kosmicznej społeczności na swojej zacofanej, skażonej odpadami promieniotwórczymi planetce, która właściwie powoli umiera. Schwartz musi jakoś przystosować się do nowej społeczności, ale ponieważ nie rozumie otaczającego go świata i nie zna nawet języka, szybko trafia w łapy doktora Shekta, który myśli, że Joseph jest jego nowym ochotnikiem i poddaje biednego Schwartza działaniu synapsyfikatora, mającego zwiększać możliwości umysłowe. Konsekwencje tego procesu będą zatrważające, szczególnie zważywszy na nadchodzącą katastrofę, która zagrozi istnieniu całego Imperium i postawi Ziemię w zupełnie nowej sytuacji. Historia jest prosta, ale dobra, chociaż można trochę się zaśmiać nad samym zakończeniem. Z jednej strony autor bardzo skutecznie stara się oszukać czytelnika (w moim sercu zasiał ziarno niepewności), ale z drugiej wszystko kończy się bardzo szczęśliwie i jakoś tak… prosto.


    A sama książka jest przede wszystkim o rasizmie, o uprzedzeniach oraz (chociaż w bardzo małym stopniu) o grozie broni atomowej. Mimo tego, że w sumie jest to przedstawione dobrze, to Asimov o wiele bardziej skupia się na sensacyjnej fabule niż jakichś ciężkich tematach sci-fi przez co dla ludzi wolących jednak głębsze przemyślenia Kamyk na niebie może wydawać się nieco płytki. Mi trochę ten rasizm przeszkadza, ale to już chyba mój indywidualny problem, że ja nie rozumiem jak po usłyszeniu, że ktoś jest obcym można momentalnie się do niego uprzedzić, mimo iż wcześniej się z nim luźno rozmawiało.


    Sam tytuł książki jest świetny. Nie tylko można go interpretować na wiele sposobów, to jeszcze podkreśla to czym jest ta powieść - to tylko kolejne science fiction w twojej biblioteczce, nie musisz się nad nim spuszczać z zachwytów, możesz przeczytać i iść dalej.


    Asimov naprawdę umie przykuć uwagę czytelnika. Bohaterowie, mimo iż nie mają jakichś wyróżniających cech, nawet mnie obchodzili i odróżniałem ich nie tylko ze względu na to, że mają różne imiona i nazwiska. Główny antagonista wypadł bardzo dobrze, a Schwartz na szczęście nie okazał się żadnym wielkim zbawicielem. To tylko prosty człowiek, próbujący odnaleźć swoje miejsce w galaktyce.


    I to jakby tyle, nie mam żadnych innych uwag. Kamyk na niebie jest krótką powieścią, sprawnie napisaną, dostarczającą rozrywki i niebędącą zbyt skomplikowaną. Jeśli wpadnie ci w rączki, to polecam przeczytanie, natomiast nie ma chyba co jej usilnie poszukiwać, bo nie daje specjalnie do myślenia, a wybitne w samej swojej formie również nie jest. Ale dobre, bardzo miło spędziłem czas.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”