„Lux perpetua” wskazuje koniec

    To była dość długa i ciężka przeprawa (z tego powodu, że bardzo ciężko mi się było zabrać za lekturę, to zawsze sprawia najwięcej kłopotu), ale w końcu się udało - trzeci i ostatni tom serii o przygodach Reinmara z Bielawy został przeze mnie przeczytany. Czy mi z tym dobrze? Oczywiście. Czy jestem zadowolony? No cóż, odpowiedź na to pytanie jest oczywista. Jednak po to są recenzje, żeby przedstawić swoją opinię o danym utworze. Andrzej Sapkowski zachował przy swojej trylogii husyckiej równy poziom każdej części, więc jeśli czytałeś recenzję Narrenturm czy Bożych bojowników, to opinia na temat Lux perpetua raczej niczym cię nie zaskoczy.


    Reynevan jak zawsze ma kłopoty, ciągle ktoś dybie na jego życie. Tego można się było spodziewać po poprzednich częściach cyklu. Jednak pomimo wielu wrogów oraz niebezpieczeństw, pomimo przetaczających się po Czechach i Śląsku wojen religijnych, nie ustaje w wysiłkach pomszczenia brata oraz uratowania ukochanej. W tym celu dokona wszystkiego, nawet tego co nikczemne. Chociaż z drugiej strony wszyscy się mordują nawzajem, więc może jednak takie określenia jak “nikczemny” zatraciły swoje znaczenie? W każdym razie Reinmar dalej przeżywa życie, spotyka znajomych i wrogów. Jednak tym razem Sapkowski wreszcie skończył się nad nim pastwić i zakończył jego losy w sposób bardzo przyziemny. Tak, podobało mi się jak zakończono wątki postaci, zresztą spodziewałem się podobnych zabiegów uskutecznionym już w poprzednim cyklu tego autora.


    Poza tym, że tutaj dostaliśmy finał, to dalej jest ta sama trylogia husycka. Nadal Sapkowski udowadnia jakim mistrzem pióra jest, nadal przedstawia politykę, swoje poczucie humoru, dzięki czemu książka jakoś tam płynie, nawet jeśli człowiek w pewnym momencie orientuje się, że w sumie to niewiele się dzieje. Jest to literatura na najwyższym możliwym poziomie - a z kolei to jest zdanie, które można wypowiedzieć przy każdej książce Andrzeja Sapkowskiego. No i chociaż uwielbiam siedmioksiąg tego autora, który również momentami był laniem wody (ale takim dobrym, wybitnym wręcz), to trylogia husycka nadal nie jest w moim stylu i Lux perpetua nie zmieniła mojego zdania. Chociaż trzeba przyznać, że finał tej trylogii czytało mi się zdecydowanie najlepiej i najszybciej. Jednak nadal powieść historyczna jako gatunek nie przekonała mnie do siebie.


    Powtórzę to, co napisałem w recenzji Bożych bojowników (wcale nie dlatego, że brak nowych spostrzeżeń sprawia, że muszę jakoś dobić do minimalnej liczby słów w recenzji i czepiam się wszelkich możliwych kół ratunkowych, nawet dziurawych) - czuję się w tym momencie bezużyteczny jako recenzent. Znowu! Nie bardzo podoba mi się ta powieść, ale uważam ją za dobrą. Sam nie mam zamiaru do niej wracać, ale polecam ci ją, drogi czytelniku, szczególnie iż jest to doskonałe zamknięcie trylogii. Cieszę się jednak, że pesymistyczna profecja z końca recenzji Bożych bojowników nie okazała się ostatecznie trafna. Finalnie odchodzę spokojny i nadzieją wypatruję na horyzoncie kolejnych prac Andrzeja Sapkowskiego. Jeśli dalej będą na takim samym poziomie warsztatowym jak trylogia o losach Reinmara z Bielawy, to powinienem być zadowolony. A jeśli ty, drogi czytelniku tej recenzji (czy tam opinii, jak wolisz) uwielbiasz trylogię husycką, to bardzo mnie to cieszy. Zazdroszczę. Może kiedyś dam się jej porwać? Kto wie.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka