Kuszony „Mnich”

    Czasami kłamiemy, żeby nie ranić drugiego człowieka. Można się spierać, czy takie zachowanie jest moralne, bo może czasem jest, a może nigdy nie jest, to nieważne. Pytanie jest takie - czy można kłamać na temat podejścia do klasyki literatury? No można, ja dość często spotykam się z opiniami ludzi, dla których sam fakt obcowania z klasyką jest wartością samą w sobie i tym właśnie argumentują wielkość danego dzieła - bo jest klasykiem. No fajnie, szkoda tylko że to nic nie znaczy. A więc porzućmy niemówiące nam czegokolwiek, puste zachwyty i spójrzmy na Mnicha Matthew Gregory’ego Lewisa tak, jak na to zasługuje.


    Mnich Ambrosio jest ideałem duchownego. Pobożny, wychowany przez innych mnichów, nigdy nie opuszcza murów klasztoru, cieszy się w Madrycie powszechną estymą. Jednak w końcu piękny obraz zostaje zniszczony, okazuje się bowiem, że uczeń Ambriosia Rosario jest kobietą, niejaką Matyldą. Zdradza ona, że jest w mnichu zakochana i pragnie jedynie być przy jego boku. Niestety Ambrosio jest w takim wieku, że pokusa cielesnych uciech okazuje się zbyt wielka, żeby religijne nakazy mogły ją pokonać. Dobry seks z czasem przestaje być satysfakcjonujący i nasz mnich zaczyna szukać innej kobiety do zaspokojenia swoich żądz. I tak zaczyna się jego moralny upadek, prowadzący do bardzo przykrego finału. Jest też ten drugi wątek związany z innymi postaciami, ale jest on tak nudny, że nie mam ochoty się na ten temat rozpisywać. W każdym razie jestem bardzo rozczarowany tą opowieścią. Nie mam żadnych obiekcji co do elementów fantastycznych, jednak nie podoba mi się to, że to one są odpowiedzią na wszystko. Zakończenie jest okropne, zniszczyło wszelkie dobre wrażenie z lektury. Ja rozumiem, że Lewis miał taki pomysł, ale jest on po prostu słaby, bo przenosi ciężar tej historii na coś nieżyciowego. Tak jak do pewnego momentu można było próbować wczuć się w sytuację Ambrosia, tak ostatecznie jednak się nie da.


    Co do samego warsztatu autora, to książka wypełniona jest sztucznymi, napompowanymi dialogami. Ludzie nigdy tak nie mówili! I jasne, gdyby książka była dobra, to nawet bym nie zwrócił na to uwagi, bo wczułbym się w klimat opowieści, ale Mnich jest słaby, dlatego mnie to denerwuje. Losy Ambrosia jeszcze da się śledzić, ale relacja Raymonda i Agnes to już głupi, ciągnący się jak flaki z olejem romans, w którym to wątku nie dzieje się dosłownie nic interesującego. A kiedy to Don Raymond markiz de las Cisternas opowiadał historię swojego życia, myślałem, że chyba się pochlastam, jest to do tego stopnia nudne.


    Podsumowując Mnich może i jest klasyczną powieścią grozy, jednak bardzo się zestarzał i moim zdaniem nie ma dzisiaj nic do zaoferowania. Mamy już lepsze powieści grozy oraz przynajmniej jedną lepszą powieść o nikczemnym, opanowanym przez żądzę duchownym. Można przeczytać powieść Matthew Gregory’ego Lewisa jako ciekawostkę, ale w sumie to nie polecam nawet tego, bo nie jest to krótka książka, a przyjemność sprawia tylko z początku. To nie jest zła powieść, jest zwyczajnie nieciekawa i męcząca. No nudna i tyle, takie sobie coś. Ale jeśli komuś się podoba, kogoś zachwyciło, to bardzo mnie to cieszy, też bym chciał coś takiego przeżyć.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka