„Powołanie trójki” - czy warto było się męczyć?

    Czytając Rolanda, pierwszą część cyklu przygód rewolwerowca, który zmierza do Mrocznej Wieży, miałem wrażenie, że Stephen King nie ma za bardzo pojęcia co chce zrobić. Mimo dość ambiwalentnych odczuć, moje oczekiwania względem Powołania trójki wcale się nie obniżyły. Nadal oczekiwałem dobrej, a nawet bardzo dobrej powieści, jakiegoś powodu i usprawiedliwienia dla wymęczenia się przy lekturze Rolanda.


    Rewolwerowiec Roland spotkał się wreszcie z człowiekiem w czerni i budzi się na brzegu Morza Zachodniego, terroryzowanego przez homaropodobne potwory. Bohater musi nie tylko poradzić sobie z przyziemnymi problemami, takimi jak niewypały w rewolwerach, ale także (albo przede wszystkim) ruszyć w dalszą podróż. Roland musi bowiem powołać trójkę, bo tylko wtedy będzie w stanie odkryć tajemnicę Mrocznej Wieży. Przenosi się więc do XX-wiecznego Nowego Jorku, gdzie spotyka trójkę postaci - narkomana Eddiego Deana, schizofreniczkę Odettę Holmes oraz mordercę Jacka Morta. Na tym skupia się cała książka. Przykro mi to mówić, ale to trochę szkodzi tej powieści. King nie sili się tutaj na żadne zaskoczenia, historia przebiega dokładnie według planu i ostatecznie nie dostajemy żadnego podsumowania. Tak, Mroczna Wieża jest już o wiele bliżej, jednak sądzę, iż dałbym radę komuś po prostu opowiedzieć co się w Powołaniu trójki wydarzyło i owa osoba nie musiałaby już czytać tej książki. W każdym razie, nie musiałaby tego robić dla fabuły.


    Jako, że duża część książki dzieje się w Nowym Jorku, to czytelnik otrzymuje oczywiście konfrontację Rolanda z tym nieznanym mu światem. Nie jest to żenujące i jest w tym dużo humoru, dodatkowo sam rewolwerowiec nie pozostaje przy tym idiotą. Po prostu żarty nie opierają się tutaj na tym, że nasz bohater nie potrafi się posługiwać jakimś narzędziem, a raczej na jego podejściu oraz innym języku.


    Jestem kingowym wyjadaczem i zwykle wiem, czego mogę się po Królu Horroru spodziewać. Jednak właśnie dlatego Kinga kocham, ponieważ za każdym razem potrafi dostarczyć mi kolejnego szoku. W Powołaniu trójki jest jeden taki moment, (którego nie mogę niestety zdradzić, bo nie chcę nikomu psuć zabawy), który dosłownie wgniótł mnie w fotel i powiedziałem - łau, King, co ty ze mną właśnie zrobiłeś.


    Co do bohaterów, to naprawdę polubiłem Rolanda i jego wolę przetrwania. Ponadto, sceny posługiwania się przez niego rewolwerami są bardziej satysfakcjonujące niż w poprzedniej powieści. Powiem więcej - są naprawdę emocjonujące. Z resztą bohaterów jest inaczej. Ja rozumiem, że tymi postaciami rządzi przeznaczenie, ale zachowanie Eddiego było dla mnie momentami trochę bezsensowne i to nie dlatego, że był na głodzie narkotykowym. Dostajemy też dawkę tak charakterystycznego u Kinga przerysowania w postaci Odetty. No i boli mnie to, że Eddiemu poświęcono tak dużo miejsca w porównaniu do Odetty. O Jacku nie ma co nawet mówić.


    Czy warto Powołanie trójki przeczytać? Tak, to świetna książka, która może sama w sobie nie działa, ale jakoś część większej historii, przygotowanie do prawdziwej podróży (która mam nadzieję nadejdzie w kolejnych częściach) sprawdza się idealnie. Są strzelaniny, są pościgi, są narkotyki, są rozgrywki mafijne, są niebezpieczne kobiety. To Stephen King w najlepszym, najbardziej rozrywkowym wydaniu i mam wrażenie po tej powieści, że wie on już o czym ma być jego epicka saga fantasy, a przynajmniej w jaki sposób ma zamiar ją prowadzić. Czego chcieć więcej?


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka