„Podróże pana Kleksa” - być częścią bajki

    Akademia pana Kleksa jest książką wyjątkową z powodów, o których wspominałem przy okazji jej recenzowania, dlatego odsyłam tam, jeśli jesteś ciekawy mój drogi czytelniku. Miałem pewne obawy co do kontynuacji, ponieważ obawiałem się, że może ona zniszczyć moją interpretację. Cóż, wtedy należałoby pewnie zmienić zdanie, prawda? No niekoniecznie, zależy od podejścia interpretującego. W każdym razie śpieszę donieść, że ponieważ oczekiwania co do następnej części były żadne (bo po Brzechwie można było się spodziewać w sumie wszystkiego), to Podróże pana Kleksa miały małą szansę rozczarować i nie rozczarowały. Dostarczają tę specyficzną dawkę wyobraźni i świata, który bez pytań mogą przyjmować jedynie dzieci. I to jest moment, w którym muszę znowu oddać Brzechwie należny mu szacunek, bo jak ten człowiek coś dziwnego wymyślił, to było to naprawdę dziwne.


    Poprzednia powieść o panu Kleksie była w sumie zbiorem opowiadań czy anegdot z życia tytułowej akademii. Podróże to natomiast już właściwsza powieść. Wszystko dzieje się w czasach, gdy atrament był biały, a kreda czarna, przez co wszelkie pisanie było czynnością nonsensowną. Kraina Bajdocja bardzo na tym cierpi, ponieważ to właśnie tam wymyśla się wszystkie wspaniałe bajki, ale jej obywatele nie mają jak ich spisywać. Tutaj właśnie przychodzi z pomocą sam pan Ambroży Kleks, sławny mędrzec, dziwak i podróżnik, doktor filozofii, chemii i medycyny, uczeń i asystent wielkiego doktora Paj-Chi-Wo, założyciel słynnej szkoły, profesor matematyki i astronomii na uniwersytecie w Salamance. Zapewnia Wielkiego Bajarza, władcę Bajdocji, że odnajdzie atrament i wybawi krainę od kłopotu. I tak w towarzystwie niezbyt wiernej załogi rozpoczyna się wielka odyseja Kleksa, który w poszukiwaniu atramentu przemierzy wielkie wody, spotka wiele ludów, dziwnych stworzeń i nie cofnie się przed niczym w służbie opowiadania i opowieści, której przecież sam jest częścią. Finał książki jest piękny. Głupio przyznać, że mnie zaskoczył, bo był tak oczywisty jak to tylko możliwe, ale to chyba właśnie z tego powodu tak bardzo mi się podoba.


    Brzechwa stworzył specyficzny świat, którego różne rzeczywistości najwidoczniej ciągle się przenikają. W tym przypadku mój zarzut do Akademii, iż jest on dość słabo zarysowany traci rację bytu, bo Podróże pokazują, że właśnie w tym tkwi siła opowieści o panu Kleksie. Autor znowu zarzuca czytelnika masą dziwności i bezsensu i chociaż to wszystko nie orbituje już wokół samego Kleksa, który służy nam tutaj tylko jako bodziec do poznawania niesamowitości, może nawet pewna motywacja dla samego Brzechwy, to jednak ciągle nie da się oderwać. No może pod koniec jest trochę gorzej, ale zaraz potem dostajemy doskonały ostatni rozdział, więc wybaczam.


    Najciekawsze jest to, że Podróże pana Kleksa trzymają się przesłania Akademii pana Kleksa. Tytułowy bohater nadal jest nieodpowiedzialny, nie dba o swoją załogę, która w miarę przemierzania kolejnych bajek coraz bardziej się rozprasza, zatracając siebie i cel wyprawy.


    Generalnie to Podróże pana Kleksa nie są tak dobre jak Akademia (na pewno troszkę mniej ciekawe), jednak w żadnym razie nie można jej nazwać odgrzewanym kotletem. Znowu młodszy czytelnik będzie z zainteresowaniem śledził losy niezwykłej odysei, a starszy dostrzeże to, o czym nie napiszę, bo naprawdę nie chcę spoilerować. Polecam zachwycić się samemu. To nadal przede wszystkim książka dla dzieciaczków, ale Brzechwa szanuje swojego czytelnika.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka