„Gdy owoc dojrzewa” w mrokach umysłu gnije zainteresowanie

    Nie wiem czego się pod Gdy owoc dojrzewa spodziewałem. Chyba niczego. Nie interesują mnie biografie, a życie Jana Wiktora Leśmiana również mnie nie fascynuje. No i tutaj pojawia się jedno, chyba słuszne pytanie - to po co żeś mądralo sięgał po tę książkę? Że niby mam się zająć czymś pożyteczniejszym bądź przyjemniejszym? Może i racja, ale uważam, że nawet nieinteresujący pomysł można przekuć w fascynującą książkę. Na bogów, przecież czytałem kiedyś króciutką biografię nieznanego mi piłkarza (a ja się piłką nożną nie interesuję) i była nawet całkiem niezła!
 
    Książka przedstawia się w taki sposób, że jest powrotem do lat dziecinnych pisarza spędzonych głównie w małych miejscowościach w Rosji i częściowo w Kijowie. Mimo tego, że czasy w Rosji były wtedy niespokojne, trwała wojna z Japonią a potem nastąpiły pogromy i rozruchy ludu rosyjskiego świat Adasia (no proszę, imiennik Adasia Niezgódki z Akademii pana Kleksa, ciekawe czy to przypadek, czy też celowy zabieg Brzechwy) był zadziwiająco beztroski. Liczyli się jego bliscy: mama, siostra i przede wszystkim tata, którego uwielbiał. No, może i tak było i generalnie opis dobrze pokazuje czym Gdy owoc dojrzewa jest - opowieścią o młodości. Niestety, ponieważ Brzechwa pokazuje nam po prostu życie, nie ma tu żadnej myśli przewodniej, do niczego ta historia nie prowadzi. Tak, tym różnią się książki od życia, że do czegoś prowadzą, a przynajmniej powinny. Jeśli tego nie robią, są zazwyczaj nudne. Jako pamiątka i wspomnienie może się sprawdza, tego już nie jestem w stanie stwierdzić. Pytanie kto, po tylu latach od publikacji książki jest w stanie o tym poświadczyć.
 
    No i ta książka jest (bez niespodzianki) tak nudna, jak to się tylko da i po prostu fizycznie oraz psychicznie nie da się przebrnąć przez nią bez omijania najnudniejszych fragmentów. To nie jest biografia w takim suchym wydaniu, to powieść, można było się tu pobawić, stworzyć trochę ciekawej narracji, nadać wydarzeniom jakiś ton czy oddać się rozmyślaniom o członkach rodziny głównego bohatera i narratora. Nie wiem no, ja nie będę uczył pisarza pisać, ale w poprzedniej powieści Brzechwa zdał mi się człowiekiem, który to całkiem dobrze czuje, Akademia miała w końcu jakieś tam przesłanie. Może był to tylko przypadek.

    Nie wiem co więcej napisać, a ponieważ nie osiągnąłem jeszcze wymaganej liczby słów na recenzję, może opowiem anegdotę. Otóż pada w tej książce nazwisko głównego bohatera i chciałem je zapamiętać, ale niestety zapomniałem. Ach, pamięć ludzka, taka ulotna! Jednak nie dziwię się, ciężko zapamiętać cokolwiek, co się tu dzieje. Nic tylko usiąść, załamać się, odłożyć powieść i zabrać się za coś innego, na przykład zmywanie garów. Ciekawsze to i trwa krócej niż lektura Gdy owoc dojrzewa.

    Aj, minimum słów nadal nie pozwala mi zakończyć recenzji. No nie wiem. Ładna dzisiaj pogoda. W każdym razie ta powieść autobiograficzna nie jest dobra i nie polecam. Nie ma tu żadnego dobrego elementu, Brzechwie po prostu nie wyszło. Chyba jednak lepiej mu było w powieściach dla dzieci, gdzie mógł zaprezentować się z najlepiej strony - jako fantasta o nieograniczonej światami dorosłości, prawa i realizmu wyobraźni. To nie jest ten Adaś, który mnie swego czasu tak bardzo oczarował.

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka