„Chudszy”, czyli cudowna moc świadomości

    Chciałbym na wstępie powiedzieć, że uwielbiam Richarda Bachmana i praktycznie każda jego książka jest moim zdaniem albo cudowna (jak na przykład Wielki marsz), albo głęboko mną poruszyła (Ostatni bastion Barta Dawesa). I chociaż Chudszy z pewnością nie jest ani moją ulubioną ani najlepszą książką tego fikcyjnego twórcy, to od niej właśnie zacząłem przygodę z alter ego Stephena Kinga. A wspominam o tym dlatego, żebyś miał drogi czytelniku gdzieś z tyłu głowy, że mogę być trochę zbyt entuzjastyczny w opisywaniu tego jak dobrą (albo przynajmniej lepszą niż przeciętną)  jest omawiana powieść.


    William Halleck wiedzie sobie spokojne, dobre życie. Ma żonę, kochającą córkę i satysfakcjonującą pracę zapewniającą dostatek, co objawia się przede wszystkim w jego powoli zagrażającej życiu nadwadze. No ale coś musiało pójść w końcu nie tak i Billy przejeżdża starą Cygankę. Dzięki znajomościom w sądzie i policji uchodzi mu to płazem, ale kara go nie ominie, wymierzy ją ojciec ofiary, który oburzony niesprawiedliwym wyrokiem wyciągnie palec, dotknie Billy’ego i wypowie tytułowe: chudszy. Wtedy zacznie się koszmar Hallecka. Książka wyraźnie dzieli się na dwie części - najpierw gdy Billy utwierdza się w przekonaniu, że faktycznie został przeklęty i później, gdy wyrusza w drogę by zmusić starego Cygana do zdjęcia przekleństwa. No i ta druga jest zdecydowanie mniej ciekawa. Na początku bowiem King bardzo dobrze buduje napięcie i nadchodzące zagrożenie, ale gdy już Billy wyjeżdża wszystko staje się nagle dość nudne. Mam też inny problem, mianowicie w idealnym świecie, który wcale taki idealny nie jest, nikt nie wierzy w cygańskie klątwy w opozycji do czego staje nasz protagonista. I tutaj mogliśmy dostać historię, która pobawi się z oczekiwaniami czytelnika - czy Halleck naprawdę został przeklęty, czy też może tylko w to wierzy i tak naprawdę proces chudnięcia wynika z jego negatywnego myślenia. Ale nic takiego nie ma miejsca, przez co nie ma pod tym względem żadnych subtelności. Jednak mimo tego całego narzekania, jest coś co nam to wszystko wynagradza, czyli świetne, poruszające zakończenie.


    Chudszy jest przede wszystkim nie historyjką o człowieku, który z grubasa zamienia się w chodzący szkielet, wszystko to służy bowiem opowieści o prawdziwej sprawiedliwości i braniu odpowiedzialności za swoje złe życiowe decyzje, czy może raczej o łatwości zrzucania jej na innych. Cała powieść jest temu podporządkowana i właśnie z tego powodu sam Billy Halleck może się wydać z początku odpychający. Taki miał bowiem być, cały czas próbuje odpędzić wyrzuty sumienia, ale te w końcu dopadają nie tylko jego samego, ale przede wszystkim najbliższych. Dlatego właśnie Chudszy może być wartościową lekturą.


    Nie jest to wybitna powieść, jestem pewien, że wielu uzna ją za nudną i bez wyrazu, jednak te dwa dobre elementy - proste, ale jasne i dobitne przesłanie oraz genialne zakończenie (nierozerwalnie zresztą ze sobą powiązane) - sprawiają, że nie jestem w stanie Chudszego nie lubić i go nie polecić. Oczywiście polecam mieć gdzieś z tyłu głowy, że no jednak King nie ukazuje tu Cyganów w zbyt miłym świetle (mówiąc delikatnie), ale to też czemuś służy, mianowicie pokazaniem rosnących antagonizmów i tego że biali ludzie mogą się okazać nawet gorsi niż ci mityczni, rzucający klątwy Romowie.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”