Nie wiem, czym jest „Blaze”

    Z książkami Richarda Bachmana mam ten problem, że uwielbiam je wszystkie. Pomińmy Regulatorów. Nawet bardzo rozczarowującego Uciekiniera ostatecznie wspominam całkiem miło, a Wielki marsz czy Ostatni bastion Barta Dawesa to jedne z moich ulubionych książek. Dlatego nawet kończąc tak średnią książkę jak Blaze, nie umiem wysilić się na jakąś przesadną krytykę.


    Mój główny problem z tą książką jest taki, że nie mam pojęcia czym ona ma być. Kryminał z tego żaden. Thriller? Trochę mało napięcia. Określenie „tragedia z nizin społecznych” użyte przez samego autora jest chyba najbardziej trafne, ale nawet jeśli je przyjmiemy, to pozostaje fabuła, która nie prowadzi absolutnie do niczego. A nawet jeśli się ze mną nie zgodzisz - to w takim razie powiedz mi po co to wszystko było? Co King chciał zrobić? Może jednak byłoby lepiej, gdyby Blaze został gdzieś tam ukryty i nigdy się nie ukazał. Mamy wielkiego, trochę opóźnionego faceta, który ma wspólnika i razem żyją z kradzieży. A potem ten kumpel umiera i Blaze zostaje sam z planem opracowanym jeszcze przed śmiercią ziomka. Mianowicie postanawia porwać syna z bogatej rodziny, by wziąć okup. Oczywiście czytelnik od początku wie jak to się skończy i o wiele ciekawsze od śledzenia tego nieudolnego (to nie jest spoiler) porwania są przerywniki, gdy śledzimy dzieciństwo tytułowego bohatera. Te momenty mają głównie za zadanie związanie czytelnika z Blazem. No i to całkiem działa.


    Mimo tego nie ma wątpliwości, że tytułowy bohater nie jest zbyt szlachetną osobą i to bez względu na jego ograniczenia umysłowe, które zresztą nie zostały przedstawione zbyt żenująco czy bez szacunku dla tych problemów - a przynajmniej odniosłem takie wrażenie. I chciałem go potraktować podobnie jak protagonistę Ostatniego bastionu Barta Dawesa, czyli postać tragiczną, która przegrała życie przez wydarzenia niezależne od niej. Niestety nie jestem w stanie tego zrobić, bo przez całą książkę King przekonuje nas, że ostatecznie Blaze jest dobrym człowiekiem i zakończenie też jest utrzymywane w tym tonie. Najbardziej uwidacznia się to w relacji protagonisty z porwanym dzieckiem. Co do samego finału - jest świetny i bardzo emocjonalny.


    Naprawdę udało się autorowi związać mnie z Blazem, tak żebym mu kibicował, nawet wiedząc jak tragiczna jest jego historia. I działa to o wiele lepiej niż na przykład w Zielonej Mili, gdzie mieliśmy postać Johna Coffey, który był bardzo podobny do Blaze’a, ale jednocześnie niesamowicie mnie irytował. Nie jestem w stanie dokładnie wytłumaczyć, czemu ostatnia książka Richarda Bachmana tak mi się podobała. Może to kunszt pisarski Stephena Kinga (który nie marnuje w tej powieści czasu na zbędne elementy), może moje umiłowanie do tragicznych historii. Łezki nie uroniłem, ale było mi przykro, także brawo dla autora, na tym polu mu się udało. Polecam każdemu, kto nie oczekuje rozbudowanej, dobrej czy zaskakującej historii. Myślę, że mogę nazwać Blaze’a popierdółką. To jest bardzo dobry King pod względem technicznym, ale jednocześnie w temacie „tragedii z nizin społecznych” sprawdza się tak średnio. Albo to ja czegoś nie dostrzegłem, ale po świetnych historiach tragicznych jak Ostatni bastion Barta Dawesa czy Zielona Mila (ta jasne, jestem w stu procentach teraz szczery) zwyczajnie oczekiwałem więcej. Cóż, jeśli jesteś fanem Kinga, to tę powieść można przeczytać w jeden dzień, także pewnie i tak sięgniesz. Trochę zmarnowany czas, ale zmarnowany przyjemnie.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka