Antykingowa „Komórka”

    Patrząc na twórczość Stephena Kinga można zauważyć coś dziwnego, przynajmniej z mojej perspektywy. Otóż Komórkę poprzedzają (nie licząc książek z cyklu Mroczna Wieża) Worek kości, Dziewczyna, która pokochała Toma Gordona, Łowca snów czy Czarny Dom, czyli pasmo książek dość nieudanych, żeby nie powiedzieć tragicznych. Wprawdzie potem dostaliśmy tę książkę o samochodzie z baraku B, która moim zdaniem była całkiem dobra, ale nie była raczej zwiastunem tego, że po paśmie porażek król znowu podniósł głowę. A łatwo podchodzić do Komórki z dużym uprzedzeniem, ponieważ mistrz już kiedyś napisał powieść o apokalipsie, skojarzenia mogą się więc od razu nasunąć. Pragnę jednak uspokoić wszystkich fanów Bastionu (do których sam się zaliczam), nie ma żadnych podobieństw między tamtą cegłą, a właśnie omawianą książką.


    Zwykle King lubi pokazać nam naszych bohaterów. Przyzwyczaja nas do nich, przedstawia codzienne życie, podkreślając, że mamy do czynienia ze zwykłymi ludźmi. Jednak Komórka się tym nie przejmuje, już od razu zaczynamy od katastrofy. Otóż nasz główny bohater, rysownik komiksów Clay Riddel, idzie sobie zadowolony po bostońskiej ulicy. Trudno mu się dziwić, właśnie zawarł korzystną dla siebie umowę i może mu się wydawać, że wszystko idzie ku lepszemu. Niestety, nagle ludzie zaczynają popełniać samobójstwa, albo mordować innych. Rozpętuje się chaos. Ponieważ Clay jest bystrym gościem, szybko dochodzi do wniosku, że powodem szaleństwa mogą być telefony. Zbiera się drużyna no i nasi bohaterowie ruszają przez siebie, chcąc jedynie przetrwać. A przy okazji Clay szuka swoich bliskich. Tutaj pojawia się pierwszy problem - fabuła. Nie jest zła, szczególnie, że to nie sama apokalipsa jest ważna, King skupia się raczej na samej kwestii oddziaływania telefonów na nasze życie. Jednak wszystko jest tutaj bardzo skąpe. Powieści Stephena Kinga kojarzą mi się przede wszystkim z bardzo rozbudowaną warstwą obyczajową, ale tutaj tego nie ma. Oczywiście jest to ciekawe z tego powodu, że dostajemy co innego, ale książka wcale nie jest wypełniona akcją, tylko początek sprawia takie wrażenie. Im dalej, tym wolniej i mniej konkretnie, na czym naprawdę cierpi całość. Po prostu pod koniec jest trochę nudnawo.


    Jednak mimo tego King potrafi przykuć uwagę czytelnika, nawet jeśli nie jest w najlepszej formie. Podoba mi się jak wykorzystano w Komórce motyw zombie (bo nie jest to twoja dobra, typowa historia o żywych trupach), podoba mi się postać „głównego” telefonicznego szaleństwa. Podobają mi się też nawiązania do twórczości George’a Romero oraz wyraźne odcięcie się od Bastionu. Może efekt końcowy nie jest najlepszy, ale jest w pewien sposób charakterystyczny. Co do bohaterów, to są napisane w sposób typowy dla Kinga, więc nie mam nic do powiedzenia. Żadnych zastrzeżeń, ale też żadnych pochwał.


    Komórki na pewno nie warto polecać komuś, kto chciałby dopiero zapoznać się ze Stephenem Kingiem. A czy warto komuś, kto zna? Nie jestem pewny. Ja uwielbiam twórczość tego pisarza i nie czytało mi się źle, ale pozostaję trochę zawiedziony. Także jak to jest? To dobra, czy zła książka? Nie wiem, przeciętna, lepsza niż gorsza, ale nie jest jakoś szczególnie dobrze. Mimo tego, jeśli już sięgniesz, nie powinieneś być jakoś szczególnie urażony. Ostatecznie trzeba więc stwierdzić, że nie polecam, jeśli nie jesteś entuzjastą Stephena Kinga.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka