Poszukiwania sensu w „Bożej Ewangelii”
Jak już wspomniałem, wydawca zadbał o to, żebyśmy dokładnie wiedzieli, o czym ta opowieść jest. Nasz główny bohater nie ma imienia, a ponieważ autor próbuje utrzymać jakąś taką głupią narrację, to nazywa protagonistę Bezimiennym i tak go określa. Za każdym razem, gdy widziałem to słowo, czułem się, jakby przeniesiono mnie do świata serii gier Gothic. W każdym razie protagonista jest niewolnikiem w świecie po apokalipsie, ale ucieka, potem ma jakieś koszmarnie nudne przygody, aż wreszcie trafia do osady, gdzie jakiś losowy staruch daje mu wreszcie głównego questa - musi przejść na drugi koniec mapy i przynieść tę Bożą Ewangelię, bo staruchowi się nie chce samemu ruszyć dupska. Owa księga to mityczny artefakt, który Jezus przekazał Judaszowi i z którego wywodzą się wszelkie religie. Starzec twierdzi, że w świecie po apokalipsie, kiedy religii i liderów religijnych się namnożyło, Ewangelia jest niebezpieczna jak nigdy i koniecznie trzeba ją zniszczyć. To niezbyt sensowne wytłumaczenie przekonuje Bezimiennego bohatera o wielu imionach i wyrusza, porzucając kobietę, którą dopiero co spotkał, ale z którą wytworzył intensywną więź. Wyprawa zabierze go przez czas i przestrzeń do różnych momentów w dziejach ludzkości i z tego co rozumiem po opisie, to ma mieć jakiś cel. Ponoć „czytelnik poznaje szerszy obraz obecnego świata i może łatwiej zrozumieć co takiego spowodowało, że wygląda on obecnie tak, a nie inaczej”. Najwidoczniej jestem kretynem, ponieważ nie poznałem szerszego obrazu obecnego świata, a książka nie ułatwiła mi zrozumienia co spowodowało, iż nasz świat wygląda, jak wygląda. Zmierzam do tego, że fabuła tej książki jest żadna, zresztą ja już jej nie pamiętam, a książkę dopiero co skończyłem, więc może nie będę się więcej wypowiadał.
Mamy również postacie. Niestety do nikogo nie da się poczuć sympatii. W przypadku prawie wszystkich jest to celowe, jednak warto byłoby darzyć miłymi uczuciami chociażby głównego bohatera. Niestety tak nie jest. W ogóle to ciężko jest zrozumieć gościa, który nie ma wspomnień, a jednocześnie nie zadaje żadnych pytań co do otaczającego go świata i najwidoczniej wszystko jest dla niego oczywiste, tyle że dla czytelnika już niekoniecznie. Ogromną wadą Bożej Ewangelii jest kompletne olanie wytłumaczenia nam na co w ogóle patrzymy. Bo co mnie obchodzi nakreślenie (biedne, ale jednak) sytuacji w Jugosławii czy konfliktu Robin Hooda z Szeryfem z Nottingham, kiedy nasz kochany protagonista pochodzi ze świata zniszczonego przez konflikt nuklearny i to jest właśnie czas, który narrator powinien nam opisać, żebyśmy wiedzieli, z jakiego punktu startuje Bezimienny strażnik tęczowego mostu.
Boża Ewangelia to jedna z gorszych książek, jakie miałem nieprzyjemność czytać, nudna, bełkotliwa, z brakiem ciekawych postaci, niezachęcająca do siebie praktycznie każdym aspektem. Ach nie, jednak każdym. Także niezbyt dobrze się zaprezentował pan Łukasz Steinke, nie czuję się zachęcony do kontynuowania przygody z tym pisarzem.
Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.
Komentarze
Prześlij komentarz