Poszukiwania sensu w „Bożej Ewangelii”

    Nie wiem czy to przez długość, ale opis Bożej Ewangelii zamieszczony na jej tylnej okładce zasugerował mi, iż może to być nienajlepsza powieść. Jednak to tylko pozory, prawda? Mamy więc do czynienia z debiutem Łukasza Steinke, ale nie mam zamiaru oferować taryfy ulgowej. Może bym to zrobił, gdyby nie to, że Boża Ewangelia jest po prostu książką beznadziejną na każdym polu.


    Jak już wspomniałem, wydawca zadbał o to, żebyśmy dokładnie wiedzieli, o czym ta opowieść jest. Nasz główny bohater nie ma imienia, a ponieważ autor próbuje utrzymać jakąś taką głupią narrację, to nazywa protagonistę Bezimiennym i tak go określa. Za każdym razem, gdy widziałem to słowo, czułem się, jakby przeniesiono mnie do świata serii gier Gothic. W każdym razie protagonista jest niewolnikiem w świecie po apokalipsie, ale ucieka, potem ma jakieś koszmarnie nudne przygody, aż wreszcie trafia do osady, gdzie jakiś losowy staruch daje mu wreszcie głównego questa - musi przejść na drugi koniec mapy i przynieść tę Bożą Ewangelię, bo staruchowi się nie chce samemu ruszyć dupska. Owa księga to mityczny artefakt, który Jezus przekazał Judaszowi i z którego wywodzą się wszelkie religie. Starzec twierdzi, że w świecie po apokalipsie, kiedy religii i liderów religijnych się namnożyło, Ewangelia jest niebezpieczna jak nigdy i koniecznie trzeba ją zniszczyć. To niezbyt sensowne wytłumaczenie przekonuje Bezimiennego bohatera o wielu imionach i wyrusza, porzucając kobietę, którą dopiero co spotkał, ale z którą wytworzył intensywną więź. Wyprawa zabierze go przez czas i przestrzeń do różnych momentów w dziejach ludzkości i z tego co rozumiem po opisie, to ma mieć jakiś cel. Ponoć „czytelnik poznaje szerszy obraz obecnego świata i może łatwiej zrozumieć co takiego spowodowało, że wygląda on obecnie tak, a nie inaczej”. Najwidoczniej jestem kretynem, ponieważ nie poznałem szerszego obrazu obecnego świata, a książka nie ułatwiła mi zrozumienia co spowodowało, iż nasz świat wygląda, jak wygląda. Zmierzam do tego, że fabuła tej książki jest żadna, zresztą ja już jej nie pamiętam, a książkę dopiero co skończyłem, więc może nie będę się więcej wypowiadał.


    Mamy również postacie. Niestety do nikogo nie da się poczuć sympatii. W przypadku prawie wszystkich jest to celowe, jednak warto byłoby darzyć miłymi uczuciami chociażby głównego bohatera. Niestety tak nie jest. W ogóle to ciężko jest zrozumieć gościa, który nie ma wspomnień, a jednocześnie nie zadaje żadnych pytań co do otaczającego go świata i najwidoczniej wszystko jest dla niego oczywiste, tyle że dla czytelnika już niekoniecznie. Ogromną wadą Bożej Ewangelii jest kompletne olanie wytłumaczenia nam na co w ogóle patrzymy. Bo co mnie obchodzi nakreślenie (biedne, ale jednak) sytuacji w Jugosławii czy konfliktu Robin Hooda z Szeryfem z Nottingham, kiedy nasz kochany protagonista pochodzi ze świata zniszczonego przez konflikt nuklearny i to jest właśnie czas, który narrator powinien nam opisać, żebyśmy wiedzieli, z jakiego punktu startuje Bezimienny strażnik tęczowego mostu.


    Boża Ewangelia to jedna z gorszych książek, jakie miałem nieprzyjemność czytać, nudna, bełkotliwa, z brakiem ciekawych postaci, niezachęcająca do siebie praktycznie każdym aspektem. Ach nie, jednak każdym. Także niezbyt dobrze się zaprezentował pan Łukasz Steinke, nie czuję się zachęcony do kontynuowania przygody z tym pisarzem.

 

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”