„Colorado Kid” przyleciał, pojadł, przypłynął i taka afera!

    Mam z Colorado Kidem taki problem, że nie jestem w stanie traktować go jako powieści i dziwi mnie to, że wszyscy właśnie w taki sposób go określają. I nie chodzi mi o długość (chociaż to też można podnieść, Stephen King przecież pisał już podobne objętościowo opowiadania i zamieszczał je w zbiorach, więc można potraktować tę książkę jako bezczelny skok na kasę), ale po prostu o konstrukcję. Tutaj mamy prowadzony jeden wątek i praktycznie nic ponadto, czyli właściwie można byłoby powiedzieć, że to nowela. Ale dobra, ja się przecież na tym nie znam, więc nie będę dyskutował z mądrzejszymi. No ale nie ukrywam, jest to denerwujące, bo w sumie to ciężko mi cokolwiek napisać o czymś tak krótkim jak Colorado Kid. Gdybym umiał wysmażyć recenzję o każdym tekście, pisałbym długie opinie nawet o najkrótszych opowiadaniach Schulza. Ale nie umiem, nie chcę tego robić i generalnie nie widzę w tym sensu.


    Stephanie McCann to młoda, początkująca dziennikarka, praktykująca pod okiem dwóch doświadczonych, starszych już mężczyzn na spokojnym wybrzeżu Maine. Cisza, spokój, przeniesienie biurka w lepsze miejsce, plany do przeniesienia się z pensjonatu do mieszkania, jeśli Dave i Vince będą ją chcieli zatrzymać. A chyba chcą, bo dbają o podopieczną. W ramach wprowadzania do zawodu pewnego dnia opowiadają Stephanie historię, która pochłonęła im spory kawałek życia. Na plaży zostaje odnalezione martwe ciało. Pozornie wszystko jest jasne, gość zadławił się kawałkiem mięsa… ale dziennikarzom sprawa nie daje spokoju i dzięki uporowi odkrywają coraz więcej dziwactw, z którymi związana jest ta sprawa. No i jak pisałem przy recenzji Mrocznej Wieży, to nie rezultat jest ważny, ale sama opowieść - w tym wypadku hołdująca prawdzie dziennikarskiej i nie ubarwianiu historii. Colorado Kid w zasadzie nie ma żadnego konkretnego zakończenia, bo nie ma ono znaczenia i nigdy mieć nie miało. Także pod tym względem książka sprawdza się w tym co chce czytelnikowi przekazać. Natomiast jeśli chciałbyś dostać fajny kryminał, no to nie ten adres. I warto mieć tę świadomość, bo kiedy po raz pierwszy czytałem Colorado Kida miałem właśnie sprecyzowane oczekiwania, których książka nie zrealizowała i byłem z tego powodu srodze zawiedziony. Dzisiaj widzę, że ówczesne zarzuty były po prostu bez sensu. Nie chcę jednak powiedzieć, że nie ma w tej powieści elementów czysto rozrywkowych, bo nasi starzy dziennikarze pozwalają Stephanie dochodzić do własnych wniosków i odkrywanie razem z nią kolejnych warstw sprawy Colorado Kida jest bardzo przyjemne.


    Ponieważ jest to w zasadzie nowela, to jakby tyle. Nie ma tu żadnego rozwoju bohaterów (no bo niby kiedy, skoro główny bohater już dawno nie żyje), fabuła też właściwie nie istnieje. Colorado Kid to dobra i zajmująca ciekawostka, na którą można poświęcić chwilę (no bo czytanie zajmie ci naprawdę mało czasu), a potem odłożyć i wrócić może w przyszłości, żeby docenić styl Kinga, który prezentuje pełnię swoich umiejętności gawędziarskich. Polecam, jest to fajna opowieść, ale gdyby ktoś miał drastycznie zmieniać swój czytelniczy grafik, bo tak jest tą pozycją podniecony, to powiedziałbym, żeby się uspokoił, bo tego ta historia na pewno nie jest warta. Jednak nadal - zachęcam do sprawdzenia w wolnej chwili.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka