„Ziemia skuta lodem” i dziwnymi pomysłami Flanagana

    Płonący most zakończył się w taki sposób, że można było kontynuować historię Willa i pozostałych bohaterów w różny sposób. Jednakże można było mieć pewne wątpliwości biorąc pod uwagę jak poważnie John Flanagan traktował swoją serię. No trochę szkoda, ponieważ ten człowiek naprawdę potrafi ładnie i sympatycznie pisać i zamiast z tego korzystać, to idzie po najmniejszej linii oporu. I przez to powstają fajne książki, które bardzo łatwo krytykować, jeśli ktoś ma ochotę. No ja jednak mam ogromne pokłady sympatii do Zwiadowców. No więc jak się ma Ziemia skuta lodem?


    Will i Evanlyn zostali porwani przez skandyjskich wojowników i przetransportowani drogą morską do dalekiej, mroźnej Skandii. Jako niewolnicy ona pracuje w kuchni, a on robi na dziedzińcu. A ponieważ nasz młody zwiadowca naraża się pewnej osobie, zostaje on zmanipulowany i uzależniony od liści cieplaka, które przemieniają go w roślinę, która jednak nadal skutecznie pracuje. No i wiadomo - nasi bohaterowie będą musieli uciec ze stolicy Skandii, czyli Hallasholm. Jednocześnie Halt dopuszcza się obrazu majestatu, bo tylko tak może ruszyć na poszukiwania swojego ucznia - wygnany na rok z królestwa Araluen rusza do Skandii przez Gallię (która razem z Teutonią jest kolejnym przykładem wybitnej wręcz oryginalności Johna Flanagana), a towarzyszy mu Horace, który po pokonaniu Morgaratha najwidoczniej dostał trochę czasu wolnego od sir Rodney’a. Największą wadą tej książki jest fabuła, jako iż kończy się ona tak naprawdę bez zakończenia. Rzeczy się dzieją i nagle koniec. Nie mamy żadnego rozwiązania, żadnego nowego otwarcia i musimy czekać na kolejną powieść. Nie podoba mi się takie rozwiązanie, szczególnie iż książka nosi tytuł Ziemia skuta lodem, a na te dwa wątki (Will i Evanlyn oraz Halt i Horace) jeden w ogóle nie dociera do Skandii. A skoro już o tym wspomniałem, to nasi ratujący angażują się w bardzo rozbudowany wątek poboczny, który nie jest ciekawy i nie rozumiem, dlaczego Flanagan rozciągnął tę opowieść w taki pozbawiony kreatywności sposób.


    W ogóle niektóre potencjalnie ciekawe momenty dzieją się poza tym, co mamy okazję przeczytać. Cały wątek z uzależnieniem Willa od narkotyków jest potraktowany bardzo lekko. I ja rozumiem, że to ma być książka lekka, łatwa i przyjemna, a autor nie chce się znęcać nad bohaterami, jednak jeśli tak jest, to może nie powinien wprowadzać takich motywów.


    Jednak co mnie w tej książce najbardziej denerwuje, to postać jarla Eraka. W poprzedniej książce został sportretowany jako w miarę interesująca postać, która mimo stania po tej „złej” stronie barykady, będzie miała szansę na pokazanie się z lepszej strony. No i zamiast to powoli wprowadzać, to Erak nagle stał się postacią całkowicie pozytywną, który po dwóch tygodniach niewoli aralueńczyków naraża się dla nich, by ci mogli uciec. To śmieszne, bo przez całą podróż do Hallasholm usprawiedliwiał się, że Will i Evanlyn to jego jedyna rekompensata za nieudaną wyprawę… a potem okazuje się, że jednak nie miał racji. Cóż, może nadrzędną wartością w jego życiu jest przyjaźń i sympatia. A mówi się nam nie jeden raz, że polubił Willa i Evanlyn, także to pewnie to miało mnie przekonać. Nie udało się, autorze.


    Mimo iż Ziemia skuta lodem jest książką gorszą od poprzedniczek, to nadal miło się ją czyta i jeśli polubiłeś postacie Zwiadowców, to warto ją przeczytać. Oby następna część była lepsza.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka