„Miecz Orientu”, czyli Andrzej Ziemiański powraca do korzeni

    Jako iż jestem prawdziwym ekspertem, jeśli chodzi o twórczość dumnego mieszkańca Wrocławia, cholernika, freelancera, polskiego pisarza science fiction i fantasy (nie kłóćmy się co do tego ostatniego, wbrew pozorom nie czas to i nie miejsce) Andrzeja Ziemiańskiego (z zawodu doktora inżyniera architekta, który porzucił prestiżową karierę naukową na rzecz zawładnięcia umysłami rzeszy Polaków, która z wypiekami na twarzach czytała kolejne tomy cyklu Achaja), to z zainteresowaniem sięgnąłem po kolejną pozycję w jego bibliografii. W końcu Achaja była przełomowym momentem w karierze Ziemiańskiego, jako iż po raz pierwszy napisał coś tak naprawdę naprawdę fascynującego (czego zresztą zwiastunem była Przesiadka w przedpieklu). Tom trzeci wprawdzie ostudził mój zapał… ale można założyć, że okej, można tę trylogię potraktować jako całość i wtedy jest spoko. Dobrze się czyta i chce się więcej. Także oczekiwałem, iż wyższy względem poprzednich książek poziom zostanie zachowany i książka nie będzie bełkotliwa niczym wstęp do mojej recenzji Miecza Orientu. Czy to się udało? Czy Andrzej Ziemiański dostarczył mi kolejny, tym razem doskonały produkt? Takim lekkim ostrzeżeniem było dla mnie to, iż nigdzie nie umiałem tej książki znaleźć i byłem zmuszony poprosić przyjaciela, żeby mi ją wypożyczył, bo w bibliotece w jego mieście akurat była. Ale może przejdźmy już do recenzji, bo chyba by wypadało. W końcu ten tekst ma być opinią o książce, a nie opinią o Andrzeju Ziemiańskim, jego twórczości czy moich przygodach związanych z buszowaniem po bibliotekach, internecie i antykwariatach.


    Jeśli chodzi o fabułę Miecza Orientu, to na tylnej okładce jest coś tam napisane, więc zakładam, że jakaś historia w nim jest. Zakładam, ponieważ sam jakoś jej nie dostrzegłem. Także głównym bohaterem jest Marek Brener, który trafia gdzieś tam, spotyka tam grupę pozbawionych charakterów facetów no i jest oczywiście kobieta, którą będzie można przelecieć. Jeśli kojarzysz, kochany czytelniku inne książki Ziemiańskiego, to pewnie znasz ten schemat. Wprawdzie nie dostrzegłem za dużo przedmiotowego traktowania kobiet, ale możliwe, iż po prostu mi coś umknęło. Całość można bardzo zgrabnie skrócić do jednego słowa - bełkot.


    A tak całkiem serio, to Miecz Orientu jest tak nudną i nieangażującą książką, że ja nawet nie jestem w stanie tego opisać. Tego dosłownie nie da się czytać. A ja czytałem trochę słabych książek. Zapoznałem się chociażby z Popiołami, które przy wyczynie Ziemiańskiego są literaturą jak najbardziej wartą polecenia. A jeśli ja polecam Popioły Żeromskiego, to myślę, że wniosek jest oczywisty.


    Myślę, że możliwe jest, iż Ziemiański po prostu odgrzebał jakąś swoją starą powieść, bo Miecz Orientu przypomina właśnie jego dokonania przed Achają. Ale jeśli tak nie jest i to nowy, świeży produkt… to panie Andrzeju, po prostu nie wypada. Żenada. Podsumowując, jest to jedna z najgorszych książek, jakie czytałem. Pewnie są tu jakieś głębokie przemyślenia, ale Achaja już mi udowodniła, że pod tym względem Ziemiański nie ma nic do zaproponowania. Zresztą żeby się nad tym pochylić, powieść przede wszystkim musiałaby być przystosowana do czytania, a to gówno czymś takim nie jest. Trzymać się z daleka! Jak już musisz sięgnąć po książkę tego autora, sięgnij sobie po tę całą Achaję. Albo jakąkolwiek inną, bo każda z tych poprzednich jest lepsza. Przynajmniej da się je poczytać. Natomiast jeśli Miecz Orientu ci się podoba, to jestem pod wrażeniem. Serio. Szanuję, że dałeś radę i jeszcze polubiłeś.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka