„Słońce w mroku” zmierzchem

    Nie jestem wieloletnim fanem cyklu Zmierzch Stephenie Meyer i z tego powodu nie miałem pojęcia o wycieku, którego ofiarą padła historia opowiedziana z punktu widzenia Edwarda. Więc patrząc na to bez kontekstu - czy ktokolwiek potrzebował Słońca w mroku? Cóż, już mieliśmy sytuacje tego typu i nie byłbym sobą, gdybym nie nawiązał do przygód Anastasii Steele i Christiana Greya. Powieść Grey nie jest dobra i to chyba był powód, dla którego nie chciałem zabierać się po najnowszą powieść Meyer. No i były te jej poprzednie dzieła czyli Intruz oraz Chemik, które nie były dobre. Z drugiej strony wydane między nimi Życie i śmierć było jedynym światełkiem, które dawało mi nadzieję, że może jednak autorka da nam coś niesamowitego. To już trzeci raz, gdy opowiada tę historię.


    Edward Cullen jest wampirem. Wiem, nikt tego nie wiedział! W każdym razie do Forks przybywa nowa nastolatka, niejaka Bella (i tak należy się do niej zwracać!) i oszałamia ona naszego protagonistę i narratora. Właściwie to mogę sobie darować opis fabuły, bo wszyscy ją dobrze znamy. Jeśli czytałeś cały cykl Zmierzch, to nic cię tu nie zaskoczy. No i to jest ta podstawowa wada książki, w końcu jeśli już sięgamy po tę samą opowieść, ale z perspektywy Edwarda, to żeby poznać jego myśli, jego przemyślenia. A książka nic nam z tego nie dodaje.


    Niestety ponieważ Edward słyszy myśli innych i potrafi w ogóle patrzeć przez oczy postronnych, autorka wykorzystuje tę moc do porzygu. No i tutaj pojawia się pytanie - kto tak naprawdę jest głównym bohaterem tej powieści? Edward ciągle myśli o tej biednej dziewczynie z Phoenix, a do tego jest (jak sam zauważa, chociaż nie dokonuje następnie korekcji swojego postępowania) obsesyjnym wampirzym stalkerem. Chodzi do Belli w nocy, patrzy na nią, chroni ją przed zagrożeniami, chociaż przecież ona mogłaby sobie tego nie życzyć. No i warto też wspomnieć, że ciągłe zaglądanie do myśli innych jest naruszeniem ich prywatności, a Edward w ogóle tego nie zauważa. Narzeka też, że nastolatki są niedojrzałe… ten gość ma sto lat na karku, Cullenowie ciągle obcują z ludźmi, a on przecież czyta w myślach. Powinien wiedzieć, że tak po prostu działają ludzie! Edward również przerzuca na Bellę odpowiedzialność za to, że chce ją zabić i wypić jej krew, bo przecież ona taka idealna, a nie powinna taka być… To wszystko tworzy nam obraz jednostki całkowicie antypatycznej, po prostu odrażającej. Ale że Bella jest taka empatyczna i dobra, to chyba dlatego się w nim zakochała. To jest ciekawe, ponieważ w oryginalnym Zmierzchu wcale taka nie była. Pewnie Meyer uznała, że której z tej dwójki musi być sympatyczne.


    Nawet jeśli uznamy, że bohaterowie i fabuła nas nie obchodzą, to i tak nie warto po Słońce w mroku sięgnąć. Otóż książka jest za długa, ale to było wiadome od początku, wystarczy ją sobie porównać ze Zmierzchem. No i gdzieś tak do połowy czytało mi się przyjemnie, ale potem już kompletnie przestało mnie cokolwiek obchodzić. Bo ta książka nie ma w sobie nic. Może spodoba się fanowi twórczości Stephenie Meyer. I nawet nie chodzi o to, że to jest jakaś zła książka. Bo kogo tam obchodzi moralność postaci, czyż nie? Słońce w mroku jest po prostu niepotrzebne. Chciałem napisać jakieś śmieszki w tej recenzji, ale nie ma po co. Nie ma z czego się śmiać. Nie ma żadnych emocji. Oby Meyer nie napisała Księżyca w nowiu z perspektywy Edwarda.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”