Wyraźnie niedokończona „The Plant”

    Ktoś mógłby powiedzieć, że ocenianie książki, która nigdy nie została ukończona jest nieuczciwe, ale ja wychodzę z takiego założenia, że jeśli Stephen King udostępniał The Plant w internecie i to za opłatą, to można oczekiwać, że oferował pełnoprawny produkt, którym mógł się teoretycznie pochwalić.


    To może niekoniecznie najlepszego i największego w kraju wydawnictwa Zenit zostaje wysłany rękopis pewnej książki o voodoo autorstwa pana Carlosa Detweillera. Zastępca redaktora John Kenton przegląda nadesłane materiały i z przerażeniem odkrywa, że wśród makabrycznych, niby autentycznych, a tak naprawdę z pewnością spreparowanych zdjęć jest jedno, które wygląda niepokojąco autentycznie. Zgłasza sprawę na policję, jednak jego obawy zostają uznane za nieuzasadnione. Detweiller wpada we wściekłość i wysyła do wydawnictwa tajemniczą roślinę, która już wkrótce zamiesza w życiu niejednej osoby. Niestety The Plant jest cholernie wręcz nudną książką. Wydaje mi się, że powód tego można sprowadzić do dwóch zasadniczych problemów.


    Pierwszym z nich jest sam fakt niedokończenia The Plant, co w tym wypadku będzie oznaczać tyle, co brak jakiejś redakcji, czy sprawdzenia dzieła przed opublikowaniem. Bo naprawdę nie wierzę, że King uznał, że w takiej formie się to sprawdzi, przecież tu jest tyle nudnych, niepotrzebnych opisów ludzi, którzy nikogo nie obchodzą. Bohaterowie jeszcze nigdy nie byli u Kinga aż tak bezbarwni. Przejąć się nimi nie da, nawet przy największych chęciach. No i ostatecznie, po lekturze czytelnik dochodzi do wniosku, że to wszystko absolutnie do niczego nie prowadzi.


    Drugim problemem tej powieści jest fakt, iż jest to powieść epistolarna. No i to jest bardzo trudna forma, najlepszym przykładem tego mogą być chociażby Cierpienia młodego Wertera, czyli książka, przy której bardzo drażniło mnie to, iż główny bohater pisał bardzo dokładne listy, przez co ciężko było uwierzyć w autentyczność przeżywanych przez niego emocji. No, ale on był romantykiem, można było mu to wybaczyć. Przy bohaterach The Plant nie można przyjąć takiego wytłumaczenia. Poza tym King jest niekonsekwentny. Tak, książka na początku naprawdę sprawnie realizuje formę epistolarną, ale im dalej, tym więcej tekstów z jakichś pamiętników, gdzie mamy do czynienia z typową narracją pierwszoosobową. No i nie ma sił, nigdy nie uwierzę, że ludzie są aż tak dokładni w opisach swojej przeszłości. A jeśli ktoś mi zaraz powie, że ci bohaterowie po prostu uzupełniają luki w pamięci tym, co im się wydaje, bo wtedy jest to „ciekawe”. czy że wtedy się to lepiej czyta, to ja powiem - można było w takim razie zastosować typową narrację trzecioosobową. No i przypominam, że w przypadku narracji pierwszoosobowej o wiele trudniej sprawić, żeby czytelnik przejął się losem bohatera, skoro wie, że przeżył i spisał swoją relację.


    Ale nawet gdyby nie było tych wyżej wspomnianych problemów, to The Plant nadal byłoby nieudane, tak przynajmniej mi się wydaje. Bo fabuła jest nijaka i w ogóle nie angażuje. Ani to przeraża, ani bawi, ani ekscytuje. Także nie polecam nawet zapalonym fanom Stephena Kinga, jeśli się za kogoś takiego uważasz, to zapewniam, nie ma w tej powieści nic, czego mógłbyś szukać. Nic. Byłem w tym samym miejscu w moim życiu przed lekturą, jak jestem teraz, już po niej. A jestem fanem twórczości Stephena Kinga. Czytanie to była prawdziwa męka.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka