„Dzieje grzechu” Stefana Żeromskiego

    Biorąc pod uwagę to jak dobrą opinią cieszą się u mnie trzy wcześniejsze powieści wybitnego polskiego prozaika Stefana Żeromskiego, można byłoby zadać słuszne pytanie - dlaczego ja w ogóle czytam tego człowieka, skoro wywołuje we mnie jedynie frustrację? Odpowiedź jest bardzo prosta - otóż zdarzyło mi się kiedyś przeczytać jego książkę, która mi się podobała, więc wydaje mi się, że ten człowiek potrafi zainteresować. Tą wyjątkową pozycją są Dzieje grzechu. Więc… po dwóch naprawdę okropnych książkach… w jakiej formie jest Stefan Żeromski?


    Ewa Pobratyńska jest dziewczyną z dobrego domu. Młoda, ale pracowita, żyje sobie względnie spokojnie razem z rodzicami. No ale jak się jest młodym, to łatwo zrobić dużo głupiego i właśnie coś takiego spotyka protagonistkę, kiedy spotyka Łukasza Niepołomskiego, w którym się zakochuje wręcz do szaleństwa. Mężczyzna odwzajemnia jej uczucie, jednak gość jest już żonaty, a żona Róża nie zgadza się na rozwód. Przez ten związek Ewa popada w konflikt z rodziną, a im dalej, tym gorzej. Dużo się w Dziejach grzechu dzieje, więc nic więcej pisał nie będę, ale mogę zapewnić, że nie jest to żaden romans. Tytuł jest bardzo adekwatny do treści. Niestety Żeromski nie ogarnął zbyt dobrze swojej opowieści, zakończenie jest tak ściśnięte, że chyba już bardziej się nie dało. No i w wielu miejscach autor zamiast pogłębiać nam portrety psychologiczne bohaterów w sposób dobry, zaczyna rozpisywać jakieś długie dialogi, które w zamierzeniu miały być jakimiś społeczno-filozoficznymi, mądrymi wykładami, a w praktyce byłem zniesmaczony kompletnym olewaniem historii. Bo takie rzeczy można wstawiać do książki, jeśli jakoś się je wpisze w historię. Takiego wpisania w Dziejach grzechu nie ma. Ponadto książka jest zdecydowanie za długa. Należałoby ją skrócić przy jednoczesnym wydłużeniu zakończenia, wtedy byłoby świetnie.


    Najlepszym elementem tej powieści jest sama postać Ewy, która w swoich szaleństwach i miłości jest bardzo autentyczna. To co ta kobieta sobie w tej książce robi, przechodzi ludzkie pojęcie, ale nie jest też tak, że jest to nieprzekonujące, absolutnie nie. Jednocześnie Żeromskiemu udała się bardzo trudna sztuka takiego jej wykreowania, żeby czytelnik żywił wobec niej pozytywne odczucia. W sumie nie jest to tak zaskakujące, przy Ludziach bezdomnych pisałem przecież, że Tomasz Judym wydaje się dobrze pomyślaną postacią i w rękach lepszego pisarza mogłoby coś z niego być. No i tym razem Żeromskiemu udało się w połączeniu ze swoim warsztatem wykreować fascynującą osobę.


    Wydaje mi się, że Dzieje grzechu przede wszystkim przekonały mnie tematyką. Możliwe, że nie mam racji, twierdząc, iż styl Żeromskiego jest lepszy niż w poprzednich jego powieściach. Lepszy to nie znaczy dobry, bo książka jest bardzo egzaltowana (chociaż to znajduje swoje uzasadnienie i pasuje), pełna przeciągniętych scen, nużąca… ale skłamałbym mówiąc, że mi się nie podobała. Czy Dzieje grzechu są dobre? Nie wiem, może są. Na pewno przewyższają poziomem poprzednie dokonania powieściopisarskie Stefana Żeromskiego. Czy polecam? Chyba ostatecznie tak. Jeśli przeczytasz historię o Ewie Pobratyńskiej i stwierdzisz, że to absolutnie nie dla ciebie, nie będziesz się już bardziej męczył na przykład na Ludziach bezdomnych. A jeśli się spodoba, no to świetnie. A skoro miałem dobre wspomnienia z młodości sielskiej i faktycznie Żeromski napisał przynajmniej jedną książkę, która mi się podoba… no to może powinienem pozwolić mu zachwycić się ponownie?


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”