„Łowca snów” najgorszą powieścią Stephena Kinga?
Czwórka przyjaciół (których imion nie będę wymieniał, bo i tak niezbyt się między sobą różnią) co roku spotyka się w domku myśliwskim, gdzie sobie odpoczywają. Istnieje między nimi szczególna więź, bowiem dzięki pewnemu brawurowemu czynowi z dzieciństwa zostali złączeni z piątym towarzyszem, bardzo wyjątkowym człowiekiem. No a w pakiecie otrzymali też dar telepatii. Niestety podczas pewnego wypadu zaczynają dziać się złe rzeczy - okolica zostaje poddana kwarantannie, pojawia się wojsko pod komendą szaleńca no a z przypadkowych zagubionych w lesie wychodzą potwory. Bardzo szybko dwójka z ekipy ginie, jeden zostaje pojmany przez wojskowych, a ostatni, zainfekowany przez kosmitów wyrusza w podróż, by zniszczyć ludzkość. To co napisałem może brzmieć absurdalnie i zdecydowanie takie jest. Powiedzmy, że początek książki (który już zdążyłem streścić) jest całkiem dobry, jest napięcie, także trochę grozy, na plus mogę też zaliczyć te obrzydliwe pierdy i bekanie. Jednak gdy poznajemy żołnierzy, książka zaczyna się robić tak nudna i tak przeciągnięta, że zwyczajnie nie da się na spokojnie przewracać kolejnych kartek. A najgorsze jest to, że nie mogę Kingowi zarzucić świadomego przedłużania, bowiem autor jest drobiazgowy, ale nie do przesady. Wydaje mi się, że problemem jest sama fabuła i potrzeba prowadzenia historii w końcówce aż trzema wątkami. Nie mówiąc nawet o tych pieprzonych scenach snów, które wloką się w nieskończoność. Natomiast zakończenie jest takie sobie. Strasznie przewidywalne, ale z drugiej strony cieszę się, że King nie wpadł w finale na jakiś dziwny pomysł.
Książka bardzo przypomina To, ale tylko w tych najgorszych momentach. Tutaj też mamy ciągłe retrospekcje, żadnych bohaterów, trochę grozy, która ostatecznie kompletnie się rozmywa, miasteczko Derry, grupę przyjaciół, która po latach musi się zmierzyć z zagrożeniem, rozwiązanie mocno związane z wodą i okropnego ludzkiego antagonistę. W To był to Henry Bowers, w Łowcy snów mamy natomiast pułkownika Kurtza (nawiązanie całkowicie świadome, ale pozbawione wartości, wręcz obrażające postać Conrada), który jest tak samo przerysowany i choć z początku wydaje się interesujący, to z czasem robi się tak przewidywalny, że dziwiłem się, iż bohaterowie nadal traktują go poważnie. W tym kontekście zakończenie jego wątku jest bardzo przyjemne.
Nie mogę też nie wspomnieć o wątku politycznym, który jest potraktowany z subtelnością uderzenia młotem i staje się przez to zwyczajnie (chyba niezamierzenie) śmieszny. To chyba przy nim najlepiej widać, że Stephen King chciał przy okazji tej powieści złapać zbyt wiele srok za ogon, przez co Łowca snów jest ogromną powieścią, całkiem też długą, ale przy tym bardzo bełkotliwą. Bowiem sam jej szkielet jest niezwykle prosty, a tutejsi kosmici ostatecznie okazują się bardzo nijacy. Zastanawiam się też po co ta książka ma tylu bohaterów. Żaden nie jest sympatyczny, żaden nie ma też cechy, która by go wyróżniała - chyba, że ktoś uzna za cechę przeżycie wypadku lub bycie upośledzonym. Dodatkowo nie jestem w stanie uwierzyć, że ta grupka przyjaciół faktycznie się lubi, bo King nie postarał się zbudować im żadnej relacji.
Na zakończenie powiem co dla odmiany Łowca snów robi dobrze. Książka jest bardzo konsekwentna - mimo nudy, nie ma tu niepotrzebnych wątków i wszystko dąży do finału. Świetny jest też klimat zaśnieżonego lasu no i początek jest całkiem okej. Autor potraktował też bardzo ładnie wątek upośledzonego chłopca, który potrafi wzruszyć. Ale te zalety bledną przy całej reszcie. Wydaje mi się, że ta książka była już spalona na samym starcie i zwyczajnie nie dało się tego zrobić dobrze. No ale przynajmniej jest jakaś, wywołała u mnie emocje. Czy jest to najgorsza powieść Kinga? Może i tak, ale powiem, że czytałem już bardziej irytujące książki mistrza grozy. Z wcześniejszych powieści - Dziewczyna, która pokochała Toma Gordona, a z późniejszych chociażby Czarny dom.
Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.
Komentarze
Prześlij komentarz