„Wilki z Calla” to jedno z najlepszych zadań pobocznych

    Kiedy wspominam czwartą część Mrocznej Wieży robi mi się zawsze smutno, bo książka mnie delikatnie mówiąc nie porwała. We wstępie recenzji Czarnoksiężnika i kryształu opisałem czemu pomysł na tamtą książkę mi się nie podoba, więc tutaj sobie to daruję. Co ciekawe, w Wilkach z Calla również mamy dużo retrospekcji, ale dla odmiany tym razem nie są one tak przeraźliwie nudne. Cóż za niespodzianka!


    Roland, Eddie, Susannah, Jake i Ej podróżują po ścieżce Promienia, żeby dotrzeć do Mrocznej Wieży. Jednak zaczynają dziać się złe rzeczy. Spotkanie z demonem zaczyna się odbijać na Susannah, ponadto ka-tet trafia do miasteczka Calla Bryn Sturgis, którego obywatele błagają rewolwerowców o pomoc. Co dwadzieścia parę lat napadają na nich przerażające Wilki przybywające z Jądra Gromu, porywając dzieci, które po jakimś czasie wracają jako pokury - upośledzone umysłowo istoty, wyrastające ponad ludzką normę i szybko umierające. Roland zgadza się pomóc i tak rozpoczyna się długi proces zdobywania zaufania mieszkańców, w tym wysłuchiwanie ich historii. No i właśnie tym jest ta książka. Tak jak napisałem w tytule tej recenzji, jest to po prostu zadanie poboczne. Nasi bohaterowie zatrzymują się i zbierają doświadczenie oraz przedmioty, żeby walka z finałowym przeciwnikiem była trochę łatwiejsza. Jednak należy nadmienić, że w tym wypadku nie jest to wada. Cykl Mroczna Wieża nigdy nie zmierzał prostą drogą do konkretnego punktu i tutaj również tak jest. Na etapie piątej części chyba już nikt, kto kwestionował tempo i szaleństwo tego cyklu nie został.


    No właśnie, Stephen King w tym momencie już chyba kompletnie się nie przejmuje oczekiwaniami fanów (chociaż wcześniej też się nimi nie przejmował). W Wilkach z Calla są tak ciekawe nawiązania czy elementy, że nie da się tego czytać bez zainteresowania. Najprostszy przykład - w tej powieści pojawia się ojciec Callahan, czyli najciekawszy bohater innej książki Kinga, Miasteczka Salem, która też fizycznie się tutaj pojawia. Przy tej okazji ostrzegam, bo autor spoileruje tu prawie całą fabułę swojego horroru o wampirach.


    Finał książki jest świetny. Sama batalia z Wilkami jest krótka, pozbawiona (o dziwo!) niepotrzebnego patosu no i King zostawia otwarte zakończenie, dzięki czemu człowiek chce rzucić się na kolejną część. I to nie tylko dlatego, że „lokalne” w ramach Wilków wątki nie zostały domknięte, tylko po prostu chcę wiedzieć co się stanie dalej, bo stać się może wszystko.


    Nie wiem dlaczego Czarnoksiężnik i kryształ mnie znudził, a Wilki z Calla już nie. Może dlatego, że tym razem retrospekcje faktycznie mają jakieś znaczenie dla opowieści albo (przypadek Callahana) dotyczą bohatera, którego losy naprawdę mnie interesują? Nie chodzi mi o to, że Roland nie jest ciekawy, ale nigdy nie chciałem jego przeszłości, to przyszłość mnie interesuje. I mam nadzieję, że od tego momentu będziemy szli naprzód z jedynie okazjonalnymi spojrzeniami za siebie. Także podsumowując - książka jest świetna, nie dorównuje pięknu trzeciej części Mrocznej Wieży, jednak jest o wiele lepsza od pierwszej czy od nieszczęsnej czwórki. No i przy okazji King napisał jedną z lepszych swoich książek. Cieszy mnie to, że po serii porażek po zakończonej Buickiem 8 mamy kolejną dobrą książkę!


    Jedno jest pewne - Mroczna Wieża jeszcze nigdy nie była tak blisko i tak daleko.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka