Jack Sawyer detektywem? - „Czarny Dom”

    Przyznaję, że byłem trochę uprzedzony do Czarnego Domu. Kiedy zabierałem się za Talizman w głowie miałem te wszystkie negatywne opinie, ale ostatecznie książka okazała się dobra. Natomiast przy kontynuacji było dokładnie na odwrót. Spodziewałem się solidnej powieści, no ale niestety jej nie dostałem.


    Mamy małe miasteczko i morderstwa na dzieciach w nim dokonywane. Dorosły już, emerytowany funkcjonariusz wydziału zabójstw policji w Los Angeles Jack Sawyer zostaje zmuszony do tego, by zaangażować się (jak to wychodzi to już inna sprawa) w sprawę. Kiedy zaczynałem książkę, miałem bardzo pozytywne skojarzenia z kultowym serialem Twin Peaks (mam na myśli dwa pierwsze sezony). Bo tak, jest działający niekonwencjonalnie detektyw, jego przyjaciel policjant-przydupas, szalony morderca, małe miasteczko, skupienie się bardziej na wielu bohaterach, niż na kilku konkretnych, dużo wątków paranormalnych oraz Czarny Dom (analogicznie do Czarnej Chaty w serialu Lyncha i Frosta). Jednak czy to cokolwiek wnosi? Przyznam szczerze, że gdyby King i Straub poszli w nawiązania do Twin Peaks, łyknąłbym całą książkę bez narzekania, ale chyba nie mieli takiego celu. Może wyszło im to przez przypadek. Tak czy inaczej mnie fabuła książki w ogóle nie chwyciła. Wiemy prawie od samego początku kto zabija i to jeszcze nie byłoby samo w sobie złe, ale między mordercą a Sawyerem nie ma żadnego napięcia. Nie czuje się żadnej gry, żadnego zagrożenia, a stawka jest tylko iluzoryczna. A jakie jest zakończenie? Beznadziejne, ale przyznam szczerze, że przynajmniej nie zostało przez Kinga rozwleczone.


    Nie ma sensu rozwodzić się nad bohaterami, bo żaden nie jest interesujący. W teorii mamy protagonistę Talizmanu Jacka Sawyera, ale w praktyce to mógłby być zupełnie inny bohater. Trochę determinuje go przeszłość i oczywiście nadal przenosi się do równoległego świata, ale czy to ma jakieś znaczenie? No właśnie nie, ponieważ Sawyer jest całkowicie bierny. Ani przez moment nie czułem, że jest w potrzebny w rozwiązaniu śledztwa. Co więcej nawet zakończenie obyło się bez niego. Naprawdę, Jack tylko przychodzi na miejsce i odchodzi, a sytuację ratuje inna postać. Warto też wspomnieć o pięciu harleyowcach, czyli o Pierońskiej Piątce. Autorzy bardzo chcieli, żeby byli cool, ale trochę im nie wyszło, w rezultacie ciężko mi określić jakie to w końcu miały być postacie. Szkoda, bo przynajmniej ich lider mógł wyrosnąć na ciekawą postać, w jego przypadku naprawdę niewiele zabrakło. Jeśli chodzi o innych nie ma co wspominać. Brakowało wam dziennikarza szukającego sensacji za wszelką cenę? To zapraszam do lektury. Ano i w samym zakończeniem, tuż przed czymś niespodziewanym, autorzy bez żenady mówią czytelnikowi co się zaraz stanie. Brawo, pozbawili mnie całego ewentualnego napięcia.


    Przy Talizmanie wspomniałem, iż książka na początku może odpychać. W porównaniu do kontynuacji, mówić coś takiego byłoby grzechem. Pierwsze strony Czarnego Domu są wyjątkowo niestrawne dla czytelnika i wynika to nie tylko z tego co się na nich dzieje (nic), ale specyficznego sposobu narracji. Narratorem jest duch, któremu towarzyszy czytelnik w ciele krążącego nad miastem ptaka. Nie dość, iż narracja w pierwszej osobie liczby mnogiej może trochę zaskoczyć, to jeszcze prowadzona jest w czasie teraźniejszym i to naprawdę przeszkadza. Jednak po jakimś czasie łatwo się do tego przyzwyczaić, więc jeśli już zaczniesz, daj książce trochę czasu.


    Jak wiadomo Stephen King bardzo lubi retardacje i w Czarnym Domu bardzo to widać. Oczywiście w Talizmanie dużo było momentów, gdy autorzy zatrzymywali czytelnika, ale w kontynuacji praktycznie nic się nie dzieje. I gdyby nie to, że nadal czyta się to z ciekawością to nie wiem, czy dałbym radę przeczytać całość przy pierwszym podejściu.


    Moja litania zażaleń nie oznacza jednak, iż książka ma same wady. Podobieństwa do Twin Peaks zawsze na plus, poza tym książka utrzymuje bardzo mroczny, senny klimat, który działa (kolejne skojarzenie z serialem Lyncha i Frosta). Najlepsze momenty książki to te, gdy bohaterowie wchodzą do lasu, ruszając na spotkanie Czarnego Domu. Tam naprawdę czuć ciężki klimat książki.


    Właściwie trudno mi jednoznacznie odstraszyć od lektury drugiej wspólnej książki Stephena Kinga i Petera Strauba. Niby to nudne, niby niesatysfakcjonujące, ale książka została napisana dobrze, konsekwentnie trzyma się swojego klimatu. Problem jednak taki, że nie mam pojęcia po co ta książka powstała. Bo nie, Jack Sawyer nie staje się innym człowiekiem, a to że wraca do Terytoriów, nic nie zmienia. Ktoś powie, że może jest to ważne dla uniwersum Mrocznej Wieży, może w kontekście tej serii istnienie Czarnego Domu nabiera sensu? Jeśli tak, to chciałbym tylko powiedzieć, że książka nie może być tylko nawiązaniem.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka