„Salamandra” zmienia skórę, ale czy Stefan Grabiński również tutaj zachwyca?

Zabierając się za twórczość Stefana Grabińskiego konfrontujemy się nie tyle z powieściami, co ze znakomitymi opowiadaniami i nowelami. Ja mam już pewną perspektywę, Grabińskiego znam od lat i pokochałem jego twórczość, a gdybyśmy już mieli dokonywać tych nie do końca właściwych porównań z boskim Edgarem Allanem Poe czy Samotnikiem z Providence Howardem Phillipsem Lovecraftem, to szczerze mówiąc, Grabiński o wiele skuteczniej dotyka strun mojej wrażliwości - z różnych przyczyn, ale podobnie jak on jestem zafascynowany koleją. I nawet jeżeli Lovecraft potrafił przerazić mnie skuteczniej, a Poe bardziej zachwycić, nawet niekoniecznie grozą, to Stefan Grabiński pozostaje moim mistrzem opowieści niesamowitej. Straszyć też straszy, ale co najważniejsze, tak jak chwycił mnie kiedyś za gardło, tak trzyma nadal, a to Lovecraftowi się nigdy nie udało.

Snucie się po mieście ma swoje wady i zalety. Wiadomo, że w tłumie często może się wydawać, że widzimy znajome twarze, nawet jeżeli to tylko złudzenie. Z tym że akurat Jerzy jest przekonany, że to nie są przywidzenia, a naprawdę ciągle napotyka te same postacie, tajemniczego mężczyznę, ale także łudząco podobną do swojej narzeczonej, zjawiskową, tyle że rudą kobietę. Wkrótce poznaje obie osoby - Andrzeja, który interesuje się wszelkimi czarnoksięskimi praktykami oraz Kamę, sukkuba, która swoje oczy kieruje ku ciału Jerzego oraz samemu piekłu i Szatanowi. Jako że Jerzy wie, że Kama jest zła, będzie próbował się od niej nie tylko uwolnić, ale również ocalić swoją narzeczoną, a jego sojusznikiem okaże się właśnie Andrzej.

Stefan Grabiński mistrzowsko prowadzi swoją opowieść. Jego zainteresowanie sprawami niesamowitymi i okultystycznymi jest tutaj oczywiście widoczne, ale to winno być oczywiste dla każdego, kto zna jego krótsze formy. Powieść Salamandra i tak jest raczej krótka, co jest ogromną zaletą, bo autor skondensował w niej wszystko to, co czytelnikowi jest potrzebne, dzięki czemu można bardzo elegancko wykrystalizować sobie interpretację. Nie mam zamiaru jej tutaj podawać, ale nie tylko uważam, że Grabiński dopracował swoje dzieło, to jeszcze tak osobiście mi się podoba ta powieść. Ja też lubię takie tematy.

Z uwagi na to wszystko, w tym momencie muszę zakończyć recenzję, bo zdradzanie kolejnych elementów opowieści byłoby psuciem zabawy z pierwszego kontaktu z lekturą. To, co teraz napiszę, będzie bardzo odważnym stwierdzeniem, pewnie na wyrost ale niech będzie. Mój drogi czytelniku, jeżeli czytałeś Nacisk śruby Henry’ego Jamesa i podobnie jak ja zachwyciłeś się nim tuż po zakończeniu lektury, no to może będziesz miał coś podobnego z Salamandrą. Oczywiście to nie jest ten kaliber geniuszu, a po prostu doskonale skonstruowana historia. A jeżeli się nie snobujemy, to chyba wystarczy. Chociaż z drugiej strony nigdy jeszcze nie spotkałem się z opinią, że Stefan Grabiński jest zbyt mainstreamowy. Wątpię, żeby to się kiedykolwiek zmieniło. Ale czytajmy Grabińskiego, sprowadźmy go na salony!

No dobra, ta książka może mieć jedną wadę, chociaż moim zdaniem to tylko plus. Nieprzychylni mogą stwierdzić, że stanowi ona jeden wielki worek, do którego autor powrzucał wszystkie motywy okultystyczne, pełno literatury i pojęć i wymieszał, a fabuła została wymyślona tylko na potrzeby pochwalenia się wiedzą. Z tym że to byłoby stanowisko kogoś, kto nie czytał wcześniejszych dzieł Grabińskiego i nie wie, że ten facet po prostu w taki sposób pisał.

Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze