„Toy Wars” - Ziemiański wraca do gry!

    W recenzji Miecza Orientu wyraziłem przypuszczenie, że Andrzej Ziemiański nie napisał nic nowego, tylko odgrzebał jakąś swoją starą pracę i na fali sukcesu Achai ją opublikował. Toy Wars tylko dowodzi mojej hipotezy, ponieważ ta książka jest praktycznie tym samym, co mieliśmy w tamtej trylogii (która zresztą była niby jedną powieścią). Nie wiem też, czy Toy Wars to powieść, czy zbiór trzech opowiadań, ale że jest tu jakaś jedna historia, to uznałem, iż spokojnie można napisać recenzję. W każdym razie cieszę się, że jest lepiej niż w Mieczu Orientu, bo… nie wytrzymałbym znowu tak tragicznego poziomu. Chciałbym też zaznaczyć, że ja bardzo chciałbym przestać uważać Ziemiańskiego za seksistę, no ale na przykład nawet wydawca mi tego nie ułatwia - w blurbie możemy przeczytać, że jest to książka „o kobiecie zwanej »Zabaweczką« ”. I co ja mam sobie po takim opisie pomyśleć?


    Toy Iceberg ma się utrzymywać z pracy prywatnego detektywa, dzięki czemu odziedziczy po przybranym ojcu jakieś sześć milionów dolarów. Ktoś mógłby powiedzieć, że to jakieś fanaberie, ale gość tak zrobił, żeby córka nie wróciła do pracy prostytutki. Do ćpania i tak nie wróci, bo została uwarunkowana. Taka jest fabuła tej książki. Oczywiście rzeczy się dzieją, czasami dość absurdalne, są dramaty, mordowanie i tak dalej. Wiadomo, jak się kojarzy książki Ziemiańskiego, to się wie, czego można się spodziewać. Zaryzykowałbym wręcz stwierdzenie, że Toy Wars nie ma fabuły, a w każdym razie jest ona kompletnie nieistotna. I nieprawdą jest to, że należałoby się nad nią nie zastanawiać, tylko się cieszyć rozwałką. Jeśli nie będziesz o niej myślał, to Toy Wars będzie tylko szumem o kartkach, które można przewracać. Czyli można to skrócić do jednego słowa - bełkot! Mam też pewne inne zastrzeżenia, chociażby to, że bohaterowie niby mówią po angielsku, ale wyrażają się tak, jakby mówili po polsku. To są te ziemiańskie dialogi, które czyta się z trudem, ale po jakimś czasie można się przyzwyczaić. Mam wrażenie, że autor tego nie przemyślał.


    Jednak nie to jest najważniejszym problemem Toy Wars, jest nim sama tytułowa bohaterka. Nie sposób jej nie porównać do Achai, ponieważ panie są w sumie jedną osobą. Obie to uzależnione od używek eksprostytutki, obie to (ostatecznie) księżniczki, obie się dobrze nawalają, są wyzwolone seksualnie, a przy tym młode, piękne, każdy by je chciał przelecieć. Kiedy już czytelnik zda sobie z tego sprawę, okazuje się, że Toy Wars jest także napisane dokładnie tak samo jak Achaja. Nawet struktura jest taka sama, tutaj też przecież mamy trzy części, tyle że tym razem nie trzeba było dzielić całości na trzy osobne książki (co ostatecznie nie wyszło Achai na dobre).


    Toy Wars ma parę ciekawych elementów, ale Ziemiański nie potrafi ich tak zaprezentować, by było to chociaż trochę ciekawe. Chciałbym, żeby ten człowiek napisał coś spokojniejszego, pozbawionego tego żenującego koszarowego dowcipu, którym raczy nas już nie pierwszy raz. Czy naprawdę musimy tyle czasu tracić na te okropne dialogi, które nic nie wnoszą? Ja wiem, że można opowiadać o postaciach za pomocą dialogów, ale to trzeba umieć, natomiast Andrzej Ziemiański ewidentnie tego nie potrafi. Także nie polecam, chyba że bardzo lubisz Achaję, bo jeśli tak, to jest książka dla ciebie.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka