„Toy Wars” - Ziemiański wraca do gry!
Toy Iceberg ma się utrzymywać z pracy prywatnego detektywa, dzięki czemu odziedziczy po przybranym ojcu jakieś sześć milionów dolarów. Ktoś mógłby powiedzieć, że to jakieś fanaberie, ale gość tak zrobił, żeby córka nie wróciła do pracy prostytutki. Do ćpania i tak nie wróci, bo została uwarunkowana. Taka jest fabuła tej książki. Oczywiście rzeczy się dzieją, czasami dość absurdalne, są dramaty, mordowanie i tak dalej. Wiadomo, jak się kojarzy książki Ziemiańskiego, to się wie, czego można się spodziewać. Zaryzykowałbym wręcz stwierdzenie, że Toy Wars nie ma fabuły, a w każdym razie jest ona kompletnie nieistotna. I nieprawdą jest to, że należałoby się nad nią nie zastanawiać, tylko się cieszyć rozwałką. Jeśli nie będziesz o niej myślał, to Toy Wars będzie tylko szumem o kartkach, które można przewracać. Czyli można to skrócić do jednego słowa - bełkot! Mam też pewne inne zastrzeżenia, chociażby to, że bohaterowie niby mówią po angielsku, ale wyrażają się tak, jakby mówili po polsku. To są te ziemiańskie dialogi, które czyta się z trudem, ale po jakimś czasie można się przyzwyczaić. Mam wrażenie, że autor tego nie przemyślał.
Jednak nie to jest najważniejszym problemem Toy Wars, jest nim sama tytułowa bohaterka. Nie sposób jej nie porównać do Achai, ponieważ panie są w sumie jedną osobą. Obie to uzależnione od używek eksprostytutki, obie to (ostatecznie) księżniczki, obie się dobrze nawalają, są wyzwolone seksualnie, a przy tym młode, piękne, każdy by je chciał przelecieć. Kiedy już czytelnik zda sobie z tego sprawę, okazuje się, że Toy Wars jest także napisane dokładnie tak samo jak Achaja. Nawet struktura jest taka sama, tutaj też przecież mamy trzy części, tyle że tym razem nie trzeba było dzielić całości na trzy osobne książki (co ostatecznie nie wyszło Achai na dobre).
Toy Wars ma parę ciekawych elementów, ale Ziemiański nie potrafi ich tak zaprezentować, by było to chociaż trochę ciekawe. Chciałbym, żeby ten człowiek napisał coś spokojniejszego, pozbawionego tego żenującego koszarowego dowcipu, którym raczy nas już nie pierwszy raz. Czy naprawdę musimy tyle czasu tracić na te okropne dialogi, które nic nie wnoszą? Ja wiem, że można opowiadać o postaciach za pomocą dialogów, ale to trzeba umieć, natomiast Andrzej Ziemiański ewidentnie tego nie potrafi. Także nie polecam, chyba że bardzo lubisz Achaję, bo jeśli tak, to jest książka dla ciebie.
Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.
Komentarze
Prześlij komentarz