Terry Pratchett odkurzył swój „Dywan”, ale chyba zrobił to w niedostateczny sposób

    Na samym początku chciałbym zaznaczyć, iż nieprzyjemnie jest mi zasiadać do książki, gdy mam świadomość, że nie dostaję oryginalnego produktu. Terry Pratchett napisał sobie książkę, potem minęło trochę lat, facet sięgnął po swoje dzieło i uznał, że jednak to nie było dobre i on to poprawi bez zastanowienia się, że może nie każdy by chciał, żeby poprawiał swoje stare pisanie. Ja na przykład wolałbym przeczytać Dywan w pierwotnej wersji, a autor mi to utrudnia. I jasne, mógłbym po prostu sięgnąć po oryginał, może bym znalazł, nie wiem, nie próbowałem. Mógłbym, ale mi się nie chce. Także świetne to pierwsze spotkanie z Pratchettem, nie ma co! A swoją drogą - czy naprawdę nie można było przetłumaczyć tytułu tej książki jako Lud Dywanu? Bo w oryginale jest The Carpet People, a Dywan naprawdę do tej powieści nie pasuje. Czasami brak mi sił do dziwnych decyzji tłumaczy czy tam wydawców.


    Na początku było płasko, ale potem stał się Dywan, kraina tajemnicza, kolorowa, o wielkich włosach i innych niezwykłych, wartych eksploracji lokacjach. Zagrożeniem dla zamieszkujących go ludzi jest tak zwane Tąpnięcie. No i niefajnie się dzieje, a rzeczy są i momentami bywają dramatycznie, pojawiają się też różni bohaterowie - wódz plemienia, jego brat, pewien filozof i jeszcze parę innych. Pratchett przedstawia na kartach Dywanu potencjalnie bardzo ciekawy świat, ale w ogóle nie ma zamiaru go rozwijać. To straszne rozczarowanie, bo początek sprawiał wrażenie, że przed moimi oczami ujawni się zupełnie nowa rzeczywistość. Niestety autor skupia się na bohaterach oraz fabule. Co do historii, ta jest potwornie nudna, końcówka była dla mnie bardzo męcząca, szczególnie, iż przez prawie cały czas tutaj idziemy. Idziemy, idziemy i tak do usranej śmierci. To jest tak nieciekawe, jak tylko może być!


    Nie byłoby źle, gdyby Pratchett skupił się na zaprezentowaniu czytelnikowi sympatycznych, ciekawych bohaterów. Niestety postacie nie są interesujące, są po prostu żadne i rozróżnia się je tylko po imionach. No chyba, że się zapomni, mi się zdarzyło i niech to będzie świadectwem kiepskiej roboty pana Terry’ego. Najlepszym bohaterem Dywanu jest nawet nie bohater, tylko tutejsza wersja bazyliszka, która pojawia się na chwilę, a ma to zwierzę więcej charakteru, niż ktokolwiek inny.


    Nie wiem, po co ta książka powstała. Kiedy w miarę lektury przekonywałem się, jak mierna jest to opowieść, myślałem, że pod koniec Pratchett wyraźnie nam powie, iż Dywan to faktycznie prawdziwy dywan, czym jest Tąpnięcie i tak dalej. Jednak tak się nie stało i dostaliśmy świat z naprawdę fajnymi pomysłami, ale stworzony przez człowieka, który zamiast nam go pokazać, wolał się skupić na nijakiej historii fantasy. A ostatecznie nawet nie wiadomo kogo mam za to połajać - Terry’ego Pratchetta (trwoniącego pieniądze za kasę ze sprzedaży) czy Terry’ego Pratchetta (uzyskującego pieniądze za nową wersję starego produktu). W każdym razie nie polecam. A i jeszcze jest kwestia poczucia humoru. Raz się śmiałem, innym razem w ogóle. Generalnie ciężko mi ten aspekt ocenić, bo kiedy jestem znudzony, ciężej mnie rozbawić. Wiadomo, najpierw trzeba napisać dobrą powieść, a dopiero potem silić się na wywołanie u czytelnika salw śmiechu. Ja nie używam odkurzacza, ale nie mam dywanu, więc zmiotka i szufelka mi wystarczają.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”