„Restauracja na końcu wszechświata” - śmierć warta filiżanki herbaty

    Sukces książki Autostopem przez Galaktykę (i mam w tym momencie oczywiście na myśli powieść Douglasa Adamsa, a nie ten słynny i wielki fikcyjny poradnik dla galaktycznych autostopowiczów) mógł mnie nastawić pozytywnie do kontynuacji historii o wszystkim i o niczym. Nie piszę tego z pogardą czy drwiną, wręcz przeciwnie, raczej z sympatią. Kończąc recenzję poprzedniej powieści Adamsa byłem nastawiony raczej pozytywnie do dalszych jego prac, jednak po czasie nabrałem wątpliwości. Czy można utrzymać tak wysoki poziom w ramach tak absurdalnej serii? Bo prawda jest taka, że taki format może zachwycić, ale na dłuższą metę również znudzić. Jak więc wypada Restauracja na końcu wszechświata?


    Po wydarzeniach z poprzedniej książki Arthur Dent, Ford Prefect, Zaphod Beeblebrox oraz Trillian nie mogą oczywiście przebyć sobie spokojnie przestrzeni kosmicznej. Użyłem słowa oczywiście, ponieważ to jednak jest seria Autostopem przez Galaktykę. Więc nasza drużyna się rozdziela, potem się spotyka, by znowu się rozdzielić, a wszystko znowu orbituje wokół spraw większych, niż można byłoby to przypuszczać po tak absurdalnej, gwałtownej i niebiorącej jeńców narracji. Dość powiedzieć, że pytanie o sens istnienia (także Ziemi) wraca, pojawiają się kolejne wielkie przedsięwzięcia, w tym rzecz jasna tytułowa restauracja na końcu wszechświata, w której jednak nie spędzimy tak dużo czasu, jak można było przypuszczać (zaznaczam to, ponieważ to właśnie wspomnieniem o niej kończyła się część pierwsza). Generalnie fabuła jest zbudowana na tym samym schemacie, co poprzednio i w sumie mogłaby zakończyć cykl. Tutaj pojawia się nasz problem - Restauracja na końcu wszechświata nie różni się tak w zasadzie od swojej poprzedniczki. Douglas Adams robi po prostu znowu to samo. I to faktycznie jest problem.


    Są też pozytywy takiego stanu rzeczy. Absurdalny, cudowny humor został zachowany. Oczywiście w pewnych momentach nie śmiałem się wcale, w większości lekko podśmiechiwałem, ale były też takie, w których wybuchnąłem śmiechem. I dla takich fragmentów warto Restaurację na końcu wszechświata przeczytać. Nawet jeśli Adams zamiast rozwijać swój fantastyczny (no bo on jest fantastyczny w każdym znaczeniu tego słowa) świat, strzela w czytelnika swoim humorem jak z karabinu maszynowego. A napisałem nawet, ponieważ przez to ciężko mi uwierzyć, że wszechświat mógłby być aż tak absurdalny. Jasne, wszystko jest bez większego sensu, to jest ważne już od pierwszej części, jednak jeśli popatrzymy na tę książkę jako na całość, to trochę ona traci.


    Podsumowując - Restauracja na końcu wszechświata jest jedną z najwspanialszych książek, jakie kiedykolwiek powstały. Dlaczego? Ponieważ razem z Autostopem przez Galaktykę udziela pełnoprawnej odpowiedzi na pytanie o sens istnienia. Owa konkluzja jest oczywista, jeśli się tylko wie, czym są te książki. Jednak nie drwię sobie teraz, absolutnie nie! Jestem bogatszy o informację, której każdy człowiek poszukuje i chociażby dlatego składam Douglasowi Adamsowi hołd. A już pomijając te kwestie, książka rozpoczyna się od jasnego postawienia pewnej kwestii - nie ma zbyt wiele rzeczy ważniejszych od dobrej herbaty! A i nawet magiczna z mojego punktu widzenia technologia nie da nam przyjemności obcowania z przyjemnością (ekstazą), jaką jest taka naprawdę dobra herbatka. Mamy więc coś, jako ludzkość, czym możemy się cieszyć. I z tym z pozytywnym akcentem zostawiam cię, drogi czytelniku. Polecam Restaurację na końcu wszechświata.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”