Jak zniechęcić do książki jednym, prostym sposobem - „Pod kopułą”

    Pod kopułą jest dużą powieścią i to nie tylko ze względu na objętość, ale też skalę wydarzeń, które Stephen King postanowił przedstawić na jej kartach. Oczywiste jest to, że przy takiej cegle coś musiało pójść nie tak. Normalnie może i byłbym w stanie dużo przeboleć, w końcu to mój kochany King, ale niestety nie w tym wypadku.


    Miasteczko Chester’s Mill zostaje otoczone kloszem. Po początkowych wypadkach (przecięte stworzenia, rozbijający się o kopułą ptaki, ludzie i pędzące z dużą prędkością auta) zaczyna się zagrożenie o wiele niebezpieczniejsze od kłębiącego się w miasteczku powietrza. Władzę przejmuje radny Duży Jim Rennie, wspierany przez zidiociałych współpracowników i swojego szalonego syna. Ci dwaj będą chcieli zdobyć jak najwięcej, tuszując przy okazji swoje zbrodnie. Stawić im czoła będzie musiał Dale Barbara, weteran wojny w Iraku, kucharz, wspierany między innymi przez redaktorkę miejscowej gazety oraz wojsko pozostające poza kopułą. Bo trzeba pozbyć się klosza. Stephen King postawił tutaj na pokazanie nam całej społeczności, którą stworzył - obserwowanie tego jak miasto reaguje na pogarszającą się sytuację, co wypada świetnie. Ten autor potrafi operować w małomiasteczkowych problemach, dzięki czemu nie gubiłem się w gąszczu bohaterów. Mamy kilka naprawdę świetnych scen - rozbicie się o kopułę ciężarówki z drewnem, czy tragedia w sklepie, ale kiedy już byłem w drugiej połowie książki, zacząłem czuć, że King zdecydowanie zwolnił. Żeby uderzyć w finale, którego skala wręcz zapiera dech w piersiach. Ale nie znaczy to, że jest dobry, wręcz przeciwnie. Autor przez rozwiązanie książki w taki a nie inny sposób (i nie mówię tutaj tylko o losie klosza) wzbudził u mnie wrażenie zmęczenia tą historią. Tak, jakby King przy konceptualizacji Pod kopułą zapomniał, że trzeba to przecież jeszcze zakończyć (co przy tym autorze nieszczególnie by mnie zdziwiło) i postanowił uciąć wszystko jednym, prostym sposobem. Tylko, że to tak bardzo widać i nie mam tu na myśli ucinania wątków, a raczej pójście po najmniejszej linii oporu. I co z tego, że pokazano nam to w satysfakcjonujący sposób, skoro od razu zrozumiałem jakie to tanie zagranie? No, beznadzieja i nie dziwię się, że można przez finał Pod kopułą znienawidzić.


    Co do postaci, to są to typowi bohaterowie Kinga, znowu mamy widzące więcej dzieci, chociaż tym razem obyło się bez pisarza alkoholika. Wątpliwości mam tylko co do Sama Niechluja, który przechodzi nieoczekiwaną zmianę pod koniec powieści, która nie wynika absolutnie z niczego. Jest nam coś tam sugerowane, ale niewystarczająco. Największą uwagę skupia Duży Jim, który nie jest typowym, złym politykiem. Oczywiście nie można wątpić w jego złe intencje, ale jednocześnie człowiek ten przejawia zdrowy rozsądek, nie byłem w stanie potraktować go jak chociażby tego polityka z Martwej strefy tego samego autora. Trzeba pamiętać, że to nie na bohaterach opiera się Pod kopułą, a na społeczności. Ale jeśli dla ciebie to tylko wymówka dla kolejnego grona nieciekawych postaci, które niczym się nie wyróżniają, to powiem tyle - nadal warto dać tej książce szansę. Chociażby dla Dużego Jima.


    Mam naprawdę duży dylemat, czy polecić tę książkę - z jednej strony jest cudowna, bez przynudzania (mimo objętości) i świetnie spędziłem przy niej czas, ale z drugiej jest to fatalne zakończenie. Może tak - jeśli jesteś jedną z osób, które bardzo się emocjonują przy książkach (na przykład jesteś czytelnikiem Katarzyny Michalak) to odpuść sobie Pod kopułą, bo na pewno się wkurzysz. Ale jeśli potrafisz pogodzić się z tą końcówką, to przeczytaj. A ja odchodzę zachwycony i zawiedziony jednocześnie.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka