„Powrót do Poziomki”, powrót do najlepszej serii Michalak

    Uwielbiam książki pani Katarzyny Michalak. No jak tu nie kochać tak nieporadnej literatury, w której zaczytują się z umiłowaniem wierne czytelniczki. No i bardzo dobrze, przecież po to się sięga po takie pozycje, żeby sprawiały przyjemność, nawet jeśli wstydliwą. I ja też jestem fanem twórczości Michalak. Ale są pewne granice, które właśnie zostały (zresztą nie pierwszy raz) przekroczone. Tak, nienawidzę Powrotu do Poziomki.


    Jest to, jak łatwo się domyślić, kontynuacja Roku w Poziomce. Ewa (teraz już Jasielska!) mieszka sobie w swoim domu razem z mężem Witoldem i malutką córeczką Julią. Ale dramat, bo facet wyjeżdża do Korei Południowej, żeby zorganizować jakąś wystawę. Ewa oczywiście się na to nie zgadza, bo coś tam, ale Witold i tak wyjeżdża. Na tym może skończę opis fabuły, bo naprawdę nie ma sensu jej streszczanie. Tu dzieją się tak głupie rzeczy, nic się nie klei, a zakończenie i tak jest cholernie przewidywalne i nijakie. Właściwie to ta część jest zupełnie niepotrzebna, bo poza przeprowadzką paru bohaterów nic zupełnie nie zmienia. To znaczy jest ta Lila, ale autorka nie poświęca jej wiele uwagi. Nie mam siły nawet myśleć o tym, czym częstuje nas Michalak. Z takich ciekawszych rzeczy to bohaterka trafia do Indii, a tam jej ochroniarz-przewodnik pokazuje jej biedną dzielnicę. Nie wiem po co, skoro miał ją chronić, najwidoczniej pani Kasia wyznaje zasadę, że wszystko ma służyć historii, nawet jeśli nie ma żadnego sensu w ramach świata przedstawionego. Kiedy siadałem do pisania tego tekstu, chciałem się pośmiać z tej fabuły, ale nie mam siły. Weź se sam przeczytaj, jeśli masz ochotę. Albo może jednak lepiej nie.


    Pani Michalak sama pojawia się na kartach tej powieści i służy tylko i wyłącznie do popychania fabuły do przodu, co jest bardzo zabawne. Takie mruganie oczkiem do czytelnika. Umarłem ze śmiechu, przepona mi pękła! Co do pozostałych bohaterów, to Andrzej wychodzi tu na mężczyznę, który uważa, że gwałtem można wybić z głowy kobiecie miłość. To może być prawda, nie wiem, ale na pewno po takich przemyśleniach nie pozostaje mi nic innego, niż uważać tę postać za obrzydliwą. Najbardziej podoba mi się wątek Witolda, bo on i Ewa nie mieli nigdy żadnej relacji i w tej książce widać to tak mocno! Przypominam, są małżeństwem, a w ogóle ze sobą nie rozmawiają i, przede wszystkim, w ogóle się nie kochają! A jeśli żywią wobec siebie uczucia, to autorka poległa przy przedstawieniu relacji. Karoliny nie ma prawie w ogóle, podobnie jak babci Zosi, która dosłownie tylko się pojawia, by zaraz zniknąć.


    Natomiast sama Ewa wymaga oddzielnej uwagi. W poprzedniej części jeszcze była sympatyczna, ale tutaj autorka przedobrzyła. Ewa jest tak głupia, że chyba nawet Bella ze Zmierzchu czy Anastasia z Pięćdziesięciu odcieni są od niej mądrzejsze i dojrzalsze. A przecież bohaterka Michalak ma ponad trzydzieści lat! Ja nie rozumiem idei stworzenia takiej bohaterki. Co, pani Kasia chciała, żebym nienawidził protagonistki? W ogóle Ewa jest obrzydliwą wręcz egoistką - to jej potrzeby i pragnienia są najważniejsze, to jej wszyscy mają pomagać, a jak nie, to foch! Nie potrafi myśleć, nie potrafi właściwie niczego, ponadto popełnia czyn zabroniony, niszcząc pewnemu mężczyźnie auto. I wychodzi z tego cało, mimo iż daje pewnemu policjantowi do zrozumienia, co zrobiła. No świetna postać, bardzo lubię. Nie da się wytłumaczyć jej postępowania, Ewa jest chyba po prostu upośledzona, bo nie potrafię wytłumaczyć tego, że trzydziestolatka zachowuje się głupiej i infantylniej od przeciętnego gimnazjalisty. Mówię z własnych doświadczeń, ale każdy mi chyba przyzna rację, że Ana i Bella, wybitne, egoistyczne idiotki, przewyższają Ewkę ilorazem inteligencji. Jasielska jest też przy okazji strasznie irytująca. Na przykład jęczy, że kiedyś to było jedzenie, a teraz idzie do sklepu i wymienia składniki towaru, pokazując czytelnikowi, że kurde, co to ma być, nawet przez chwilę nie próbując zrozumieć o czym właściwie mówi. Albo ten absurdalny moment z lodziarnią, który nie ma absolutnie nic wspólnego z niczym, jest tylko po to, żeby pokazać, że niemiła obsługa to jest to, co Ewka lubi. No chyba, że akurat siedzi w banku, gdzie żądają oni od niej jakiś głupot, jak książeczka szczepień psa. No ja też pierwsze słyszę, droga bohaterko!


    Może nie dałem tego do zrozumienia, ale Powrót do Poziomki jest jedną z najgorszych książek, jakie czytałem. Ten tytuł przysługuje jej chociaż za główną bohaterkę. I to jest chyba moment, by zakończyć tę recenzję. Nie czytaj tej książki, nie warto. Jest nudna i nie będziesz się przy niej dobrze bawił.

 

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka