Mój problem z „Pinokiem”

    Pinokio był moją pierwszą szkolną lekturą i mam z nim dużo umiarkowanie dobrych wspomnień. I nie dziękuję za wytykanie mi czepiania się książki dla dzieci. Otóż może dla niektórych to będzie szok i niedowierzanie, ale książka dla dzieci też może być dobra, może być sensowna i co najważniejsze, może traktować swojego czytelnika poważnie. Jeśli nie wierzysz, to odsyłam do Koraliny, Przygód Hucka czy Serii Niefortunnych Zdarzeń.


    Książka Carla Collodiego opowiada o przygodach drewnianego pajaca (czy może jednak niekoniecznie, o tym później), który jest, mówiąc wprost, bezczelnym i wyjątkowo irytującym gnojem. No i generalnie powieść polega na tym, że Pinokio nie został niczego nauczony, robi błędy młodości i ponosi za to karę. Szkoda, że książka jest tak krótka, ponieważ niektóre rzeczy wręcz proszą się o rozwinięcie - pobyt w więzieniu, czy czasy spędzone w Krainie pracowitych pszczół, albo w Krainie wiecznej zabawy. Ostatni rozdział jest natomiast jedną wielką lekcją moralną, w którym dowiadujemy się, że jeśli jesteś pracowity i szanujesz IV przykazanie Dekalogu, wszystkie głupotki zostaną ci wybaczone. Wydaje mi się (a raczej jestem pewien), że Collodi nie przemyślał tego, jak ma wyglądać ta opowieść, dlatego upchnął na końcu wszystko co ważne i ciesz się, czytelniku.


    Pinokio nie traktuje czytelnika poważnie. I nie mam na myśli rzeczy, które można wytłumaczyć tym, że to przecież fantastyka jest i mały ślimak może nosić tacę ze śniadaniem na głowie. Problemem jest główny bohater. Jest maksymalnie antypatyczny i cholernie irytujący. Można byłoby to zrzucić na barki jego młodego wieku, w końcu jest małym chłopcem, ale no nie da się. Po pierwsze - Pinokio nie jest wbrew pozorom żadnym drewnianym pajacem, bowiem już kawałek drewna, z którego została lalka zrobiona miał świadomość i potrafił mówić. I teraz tak - z jednej strony pajacyk ma być małym dzieckiem, które nie zna zasad moralnych i prawideł rządzących światem. Okej, rozumiem, to ma umoralnić potencjalnego czytelnika. Ale z drugiej strony, jak na ducha drzewa, Pinokio zdaje sobie sprawę z tego, jak działa świat - kiedy znajduje jajko, doskonale wie jakie śniadanie jest sobie w stanie z niego przyrządzić. Kolejny przykład - drewno wie, że jego przyszły ojciec Dżepetto nienawidzi, gdy ktoś zwraca się do niego per Mamałyga. Jest to informacją znaną w okolicy, ale skąd wiedział o tym jakiś młody kawał drzewa?


    Generalnie mam wrażenie, że Collodi nie miał pojęcia jak się pisze cokolwiek, ponieważ jego postacie wiedzą akurat to, co zechce sobie autor, bez żadnego tłumaczenia tego czytelnikowi. Na przykład - Pinokio idzie w pewnym momencie do teatru marionetek, gdzie kukiełki go poznają i nazywają bratem. Skąd one wiedziały, że to ich brat i że ma na imię Pinokio? No i dlaczego do niego wołają, skoro wiedzą, że ich pan jest okrutny i zaraz pojmie pajaca, co zresztą robi? Jaka była ich motywacja? Najwidoczniej autor nie zauważył, że to nie ma żadnego sensu.


    Jeśli masz więcej niż pięć lat, to nie polecam tej książki. I to nie dlatego, że jest ona przeraźliwie głupia, nawet nie dlatego, że protagonistą jest tutaj postać niezwykle antypatyczna. Odradzam lekturę, ponieważ Pinokio zwyczajnie nie traktuje czytelnika poważnie. Z tego powodu ja też nie mam zamiaru traktować tej powieści poważnie.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”