„Dziki kąt” Piotra Śliwińskiego

    Jedną z prominentnych zalet Dzikiego kąta jest stosunkowo nieduża objętość, dzięki czemu czytelnik przede wszystkim nie ma szans znudzić się tą książką. No i trzeba też pamiętać, że to mimo wszystko zachęca do lektury, nikt w końcu nie ma na nic czasu i jak już czytać, to powieści krótkie. Z jeszcze innej strony, to należy zaznaczyć, że Dziki kąt jest debiutem Piotra Śliwińskiego, co jest istotne, ponieważ ja osobiście boję się zabierać do grubych książek debiutanckich. No dobra, ale gadanie gadaniem, a jak się to przekłada na produkt finalny?


    Ciężko powiedzieć tu o jakiejś ogólnej fabule, ponieważ autor raczej prezentuje nam pewien stan, pewną rzeczywistość, w którą wskakujemy i którą odkrywamy razem z całymi jej pozornymi prostotą i złożonością jednocześnie. Narratorem jest tutaj tak zwany Święty, który przeżywa różne przygody razem z przyjaciółmi, pojawiają się także oczywiście jego rodzice i kobiety. Autor prezentuje nam jakby zawieszony w czasie stan, który wprawdzie jest zdefiniowany dosyć konkretnie, ponieważ jesteśmy świadkami stanu wojennego w Polsce, ale jednocześnie to nie ma aż tak dużego znaczenia dla historii. Czas w ogóle nie odgrywa tutaj większej roli (podkreśla to choćby zaburzona chronologia przedstawianych wydarzeń) i nie wiem, czy to było zamysłem autora, ale kiedy obserwujemy Świętego na różnych etapach jego życia, nie odnosimy wrażenia, że mamy do czynienia z innym, zmienionym bohaterem. I to nie jest wada, że postać się nie rozwija. Powiedziałbym raczej, że Śliwiński przedstawia dany wycinek rzeczywistości, w którym jedynie pozornie zachodzą zmiany, w którym rozwój zachodzi, ale ostatecznie wszelkie procesy sprowadzają się ciągle do tego samego. I to nie jest pesymistyczna obserwacja świata, raczej zdroworozsądkowe spojrzenie na ludzkie życie. Może nie jest to coś odkrywczego, ale zdecydowanie dostarcza oczyszczenia. Jednocześnie autor nie udaje, że odkrywa przed nami jakieś tajemnice o świecie, dzięki czemu książka nie wpada w pretensjonalność (co, mam wrażenie, byłoby bardzo łatwe do osiągnięcia). Nie oznacza to jednak, iż fabuła nie ma sama w sobie niczego do zaoferowania - historyjka z nietoperzem jest naprawdę wzruszająca i dała mi moje własne katharsis. Zdecydowanie mniej zajmujące są za to wątki związane z Salome i Julią.


    Jednym z najważniejszych elementów Dzikiego kąta jest język. Autor miesza tutaj poetyczne opisy i narrację z bardzo przyziemnym, prowincjonalnym językiem bohaterów. No i ja nie jestem w stanie ocenić, czy postacie używają wyrazów, które faktycznie w jakimś kręgu kiedyś funkcjonowały, ale nie mogę odmówić Śliwińskiemu tego, że jest to wszystko spójne i wierzy się w bohaterów. Dzięki temu całemu kontrastowi między językiem ładnym, a językiem ulicznym, całość wydaje się (wbrew pozorom) niesamowicie naturalna.


    Dziki kąt jest naprawdę dobrą powieścią, przyznaję, że nie spodziewałem się, że będzie aż tak dobry. Wprawdzie chciałbym sobie ponarzekać, że momentami mimo wszystko trochę nuży, albo że wolałbym, żeby autor zaimplementował tutaj jednak jakąś konkretną opowieść, ale nie zrobię tego. Powieść Piotra Śliwińskiego jest bowiem raczej doświadczeniem i powrotem do czasów, które przeminęły. Ja nie należę do pokolenia autora, więc jakby narracja „kiedyś to było” automatycznie odpada, bo nie mam się zwyczajnie do czego odnieść, ale pomimo tego, tę książkę nadal świetnie mi się czytało. I polecam ją każdemu, przepiękny debiut.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka