„Gra o Ferrin” pułapką na fanów fantasy

    Zmęczyłem się. Więcej chyba nie potrzeba, żeby ująć w słowa moje odczucia po przeczytaniu Gry o Ferrin. Zaznaczyć trzeba, że wiedziałem czego oczekiwać od kolejnej książki Katarzyny Michalak. Choć lubię tę autorkę (oczywiście ironicznie), nie robiłem sobie żadnych nadziei na dobrą powieść, a wręcz przeciwnie. Dostałem to czego się spodziewałem, ale i tak zawartość mnie rozczarowała.


    Karolina ma smutne, szare życie i bardzo chciałaby coś z nim zrobić, ale wie jak się za to zabrać. Jest lekarką i nie był to najlepszy wybór zawodu, bo gdy nie udaje jej się uratować jakieś dziewczyny po próbie samobójczej, cała zalewa się łzami. W domu organizuje sobie rytuał okultystyczny, dzięki któremu przenosi się do świata fantasy, gdzie jako Anaela będzie musiała uratować tytułowy Ferrin, w wielkiej, okrutnej walce, pełnej zdrad i namiętności. Spoglądając na fabułę, odnoszę wrażenie, że jest wręcz trywialna, gdyż Michalak skupiła się przede wszystkim na ukazaniu erotyzmu i miernego romantyzmu, ale nawet w tych wątkach nie oddała żadnego realizmu. Nie byłem w stanie uwierzyć w to, co się działo w powieści. I jak opisać, co konkretnie mnie dotknęło, gdy jedynym wyjściem byłoby prześledzenie powieści od początku do końca i omówienie osobno każdego zdania? Śledząc historię, strasznie się wynudziłem, chociaż z początku było nawet interesująco, to mniej więcej od połowy, autorka strasznie się pogubiła. W każdym razie, ja się zgubiłem.


    Główna bohaterka wydawała się nawet sympatyczna i trochę ją polubiłem, ale to nie zmienia faktu, że większość z jej decyzji to tylko i wyłącznie bzdurne wymysły autorki, które wydają się absurdalne, a same działania Anaeli wydają się niedorzeczne. Już na samym początku, bohaterka, która wydaje się być osobą głęboko wierzącą w Boga, organizuje sobie okultystyczne praktyki i rysuje pentagram. Gdzie tu konsekwencja? To powieść fantasy, więc oczywiście Karolina jest kobietą piękną, silną magicznie, mogącą oczarować każdego mężczyznę, wybraną przez bogów do wypełnienia wielkiej misji ocalenia świata.


    Tył okładki, który miał zachęcać do przeczytania, był tylko prologiem taniego i mało oryginalnego erotyzmu. Nie jest on tak dosłowny, jak w uznanej przez czytelników książce Pięćdziesiąt twarzy Greya i chwała Michalak za to, ale nadal wszystkie momenty, w których bohaterów ogarnia pożądanie, są niepotrzebne, tylko raz służy to opowiedzeniu historii, która i tak mogłaby obyć się bez tego. Co do kreacji świata, to nie można liczyć żadną na oryginalność. Są niechlujne, rubaszne krasnoludy, nieśmiertelne, piękne elfy, ludzie oraz przerażające smoki, czyli wszystkie klasyczne elementy wykorzystywane przy tworzeniu świata fantasy. Co do rzeczy naprawdę ciekawych, to żadna nie jest przedstawiona w satysfakcjonujący sposób. Natomiast bohaterowie, którzy towarzyszą Anaeli w jej wędrówce, to sami mężczyźni, którzy tylko pożądają fizycznie główną bohaterkę. Aby zachować tą prowizoryczną równowagę płci pojawia się parę kobiet w tym potężne czarodziejki i mała dziewczynka którą Anaela będzie traktowała jak córkę. Pojawia się także obowiązkowy wierny rumak. Nie pytaj dlaczego, tak po prostu jest.Czy naprawdę nie dało się bardziej sztampowo?


    Ktoś miał czelność porównać Michalak do Andrzeja Sapkowskiego. Nie mam zamiaru się nad tym rozwodzić, ale wyrażę tu swoje zdanie - to jest chyba żart. Jeśli znacie tego autora, to trzymajcie się z dala od Gry o Ferrin, inaczej wpadniecie w szał przez to jak bardzo można nie trafić z pisaniem fantasy.


    Nie mam już siły, by dalej rozprawiać o tej pozycji. Czy polecam choćby ironicznie? Nie, pierwsza część Kronik Ferrinu to książka, która sama nie wie czego chce. Fabuła rozłazi się i gubi zaraz po tym, jak akcja się zawiązuje i wszystko sprowadza się do niepotrzebnego erotyzmu. Zalecam trzymać się jak najdalej od Gry o Ferrin i zwracam się tu nie tylko do zwykłego czytelnika, oczekującego dobrej lektury, apeluję także do fanów Katarzyny Michalak.

 

    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To przykre, że życząc „Spełnienia marzeń!”, mamy na myśli uwolnienie się od patologii, nieszczęść i cierpienia, a nie na przykład kupienie sobie ładnego domu (ale w sumie go nie potrzebujemy, przecież zawsze go dostajemy u pani Katarzyny Michalak za pół darmo)

„Vertical”, czyli chyżo pikujmy dla objawienia!

Oby był to dobry „Omen”