„Sklepik z marzeniami” - absurdalna walka zwana życiem

    Sklepik z marzeniami to dziwna książka i mam po niej bardzo ambiwalentne odczucia. Z jednej strony zachwalano mi ją od dłuższego czasu no i sama jakość powieści jest zadowalająca, ale z drugiej na wierzch jak rzadko kiedy wychodzą niedoskonałości i zwyczajne ułomności. No i ten tytuł, tak świetnie przetłumaczony. Zdaję sobie sprawę, że może Needful Things nie brzmiałoby po polsku za dobrze, ale jednak wolałbym dosłowne tłumaczenie niż Sklepik z marzeniami, szczególnie iż oryginalny kładzie nacisk na inny element książki niż to jest w polskiej wersji.


    Do Castle Rock, naznaczonego już przez wydarzenia z innych książek Stephena Kinga (ale bez obaw, nie trzeba ich znać) przybywa Leland Gaunt, który otwiera właśnie tytułowy Sklepik z marzeniami. W takim małym miasteczku jest to dość duże wydarzenie, które naturalnie przykuwa uwagę lokalnej społeczności. Jest to motyw żywcem wyciągnięty z Miasteczka Salem i pamiętam, że w tamtej książce denerwowało mnie pokazywanie pewnych wątków, by zaraz je wyrzucić, albo ostatecznie nic z nimi nie zrobić. Tak właśnie było z postacią Richarda Strakera. King wziął więc ten motyw i przerobił go, tworząc coś o wiele lepszego. Nasz Leland Gaunt prowadzi sklep z nie wiadomo czym. Różne rzeczy oferuje klientom i co ciekawe, są one bardzo nietypowe, dodatkowo bardzo przez mieszkańców miasteczka pożądane. Ceną jest niewielka suma pieniędzy oraz spłatanie małego figla komuś w Castle Rock. Jednak po jakimś czasie okazuje się, że to nie wystarcza dystyngowanemu Gauntowi, który więzi dusze klientów. Jednak ktoś będzie w stanie stawić mu dramatyczny opór, jednak skutki wizyty samego diabła w Castle Rock tak czy inaczej muszą zakończyć się tragedią.


    Największym problemem Sklepiku z marzeniami jest kompletny brak fabuły. Ludzie przychodzą do Gaunta, kupują, robią psikusy (eufemizm) i tak cały czas. Trzeba sobie na tę powieść zarezerwować trochę czasu, ponieważ brak tutaj wartkiej akcji, a King skupia się raczej na przedstawieniu samego miasta, tego brudu i kwasu, jakie narastają w relacjach między mieszkańcami. Z przyjemnością stwierdzam, że wyszło to naprawdę wspaniale, po tej książce naprawdę można nazwać Kinga mistrzem tworzenia małych społeczności. Jednak nadal nie przykrywa to braku historii, a samo zakończenie jest trochę za krótkie i jeśli nie lubisz zachwycania się nastrojem, to Sklepik na pewno cię odrzuci.


    Mimo tego jest w tym wszystkim jakiś cel, bowiem kiedy już dochodzi do momentów kulminacyjnych, to zaczyna się robić naprawdę cudownie absurdalnie. Moim ulubionym wątkiem zdecydowanie jest konflikt między katolikami a baptystami, przy którym jak na dłoni widać, jak nic nie znaczące są te miejskie wojenki. Ponadto właśnie wtedy już byłem pewny, że Sklepik z marzeniami nie ma ambicji bycia horrorem (nie ma tu za dużo grozy, prawie wcale). Castle Rock staje się tu bowiem parodią małego miasteczka, w którym można się przejrzeć i spojrzeć z dystansu na jakieś swoje uprzedzenia. Dlatego właśnie nie ma tu jednego, głównego bohatera, a dostajemy miasto, bohatera zbiorowego. Muszę też powiedzieć, że bardzo podoba mi się dlaczego szeryf w ogóle jest w stanie stanąć przed antagonistą i podjąć z nim walkę, to ładnie pokazuje czym należy ze złem walczyć.


    Jeśli chodzi o samego Lelanda Gaunta, to mam z nim duży problem. Możemy powiedzieć, że książka pokazuje, że cena, za jaką człowiek potrafi się sprzedać jest naprawdę niska, ale daje diabelskiemu sklepikarzowi za dużą moc. Ja nie czułem, żeby to sprzedawanie się było wolnym wyborem, bo Gaunt raczej oczarowuje klientów, a dopiero potem dokonuje transakcji. Oczywiście można powiedzieć, że to metafora, ale już same drobne rzeczy, które nabywają mieszkańcy Castle Rock są metaforą, więc trochę się to ze sobą gryzie.


    Sklepik z marzeniami to świetna powieść, nie dla każdego, z wieloma wadami, ale jednocześnie naprawdę dostarcza tego, co w twórczości Stephena Kinga można lubić. Nie jest to może książka, którą poleciłbym komuś, kto nie zna pisaniny tego autora, natomiast jeśli Kinga znasz i lubisz, to jest to pozycja obowiązkowa.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka