Nawet połowa „Rozpadu połowicznego” nie jest dobra

    A jednak moja wiara w to, że Edmund Wnuk-Lipiński uczyni kolejną powieść osadzoną w świecie państwa Apostezjon dobrą, albo chociaż lepszą od Wiru pamięci była naiwna. Cóż, człowiek zawsze chce, żeby książka, po którą sięga była dobra. Jak sięgałem po Ludzi bezdomnych chciałem, żeby moje wrażenia nie były takie nieprzyjemne jak przy okazji Syzyfowych prac, ale oczywiście życie zweryfikowało moje oczekiwania. Ale nie, spokojnie, Rozpad połowiczny nie ma nic wspólnego z książkami Stefana Żeromskiego i stawianie obok niego Wnuk-Lipińskiego jest trochę krzywdzące dla pana Edmunda. Chociaż może nie do końca? Przekonajmy się! I przepraszam za to głupie pisanie o Żeromskim, już przechodzę do właściwej recenzji.


    Tak jak w poprzedniej części cyklu o Apostezjonie wypadało przedstawić szkielet fabularny, tak przy Rozpadzie połowicznym już nie mam zamiaru tego zrobić, ponieważ to absolutnie nie ma sensu. Doszukiwanie się tutaj jakiejś historii jest bezcelowe, gdyż oznaczałoby to, że ja cokolwiek z tej książki zrozumiałem, a niestety tak nie jest. I teraz może się objawić mi jakiś inteligent (na przykład z Krakowa) i stwierdzić, że no ewidentnie jestem za głupi na ambitne science fiction, zresztą sam się do tego przyznaję. Nie do końca, ponieważ problemem tej powieści nie jest stopień skomplikowania czy innego tego typu bzdury.


    Nadal mi się wydaje, że jeśli ktoś pisze powieść, to pewnie chciałby, żeby ktoś ją przeczytał i czerpał z tego procesu jakąkolwiek przyjemność. Tak mi się wydaje. I czytałem również sci-fi, które było naprawdę przyjemne do czytania, mogę wymienić chociażby Mówcę Umarłych Orsona Scotta Carda. Niestety Edmund Wnuk-Lipiński chyba nie miał na celu napisanie dobrej książki. I jasne, ten sam problem był w Wirze pamięci, ale o dziwo tym razem jest nawet gorzej! Wprawdzie początek nastawił mnie dość optymistycznie, ale bardzo szybko przekonałem się, że to była tylko iluzja.


    Mam wrażenie, że wiem z czego to wynika. Otóż kiedy jakaś książka się zaczyna, czytelnik nie jest jeszcze zaprzyjaźniony z bohaterami i pozostaje zainteresowany. A to właśnie charakterystyczne postacie i ich losy przykuwają uwagę i gdy tego nie ma, człowiek zaczyna być znużonym. Niespodzianka, to właśnie jest problem Rozpadu połowicznego. Przy recenzji poprzedniej książki Wnuk-Lipińskiego napisałem, że bohaterowie tamtej powieści wydają się sympatyczni i z tego powodu trzymam za nich kciuki. Tym razem nikt nawet się nie wydaje jakikolwiek, tak bardzo wszyscy pozostają nijacy.


    No i jasne - systemu nie można przystosować do ludzi, więc trzeba przystosować ludzi do systemu. Wiem to, zresztą temat ów był także w poprzedniej części cyklu, jednak jeśli wrażenia z twojej książki sci-fi jestem w stanie zawrzeć w parafrazie zdania, które przeczytałem na tylnej okładce mojego egzemplarza owej książki, to zdecydowanie robisz coś źle. Jeśli Edmund Wnuk-Lipiński cokolwiek Rozpadem połowicznym udowodnił, to że nie potrafi pisać. Nie umie tworzyć ciekawych dialogów, charakterystycznych postaci (co w tym wypadku na pewno nie może oznaczać wyciętych z dykty makiet, które stawia się na sklepowych witrynach). Czyli podsumowując niestety stwierdzam, że recenzowana powieść nie działa. Jest słaba. Jednak jeżeli bardzo podobał ci się Wir pamięci, to z pewnością świetnie odnajdziesz się również w Rozpadzie połowicznym. A tak generalnie to nie polecam.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka