Kobieta i Minotaur w „Rose Madder”
Życie Rose McClendon to piekło od czasu, gdy wyszła za mąż za Normana Danielsa. Ten policjant to nie stróż prawa, a morderca, który nie waha się podnieść ręki na swoją żonę. Chociaż to może za mało powiedziane, bowiem słowo “bicie” w przypadku tego potwora nabiera zupełnie nowego znaczenia. Po czternastu latach małżeństwa Rose udaje się przełamać swój strach i uciec od męża. Ten jednak nie ma zamiaru pozwolić małżonce odejść i rusza za nią w pościg. Powieść rozpoczyna się od bardzo interesującego opisu poronienia naszej bohaterki, dzięki któremu możemy przekonać się, kim tak naprawdę jest Norman Daniels. Niestety, jest to najmocniejszy fragment całej książki. Czytając opis powieści, liczyłem na prowadzenie fabuły rodem z Uciekiniera. Ale nie, w książce próżno szukać ukrywającej się Rose i tropiącego ją wytrwale męża. Cały ten wątek jest poprowadzony w inny sposób. Owszem, czytelnik uświadczy parę mordów oraz scenę pościgu, ale to dopiero pod koniec historii. Myślę, że to dobrze. Rosie nie jest bohaterką, która nadawałaby się do ciągłego uciekania przed szaleńcem.
Tempo książki bardzo szybko zwalnia, właściwie zaraz po ucieczce głównej bohaterki. Rosie bardzo szybko ląduje w dobrych rękach i czytelnik obserwuje jej spokojne losy. Może to przeszkadzać, jeśli liczy się na brutalną powieść pełną akcji. Tutaj tego nie ma. King skupia się bardziej na zaprezentowaniu czytelnikowi tego, jak Rose wraca do życia w społeczeństwie. A czy ta powieść straszy? Szczerze mówiąc - nie, ale można poczuć grozę, obserwując proces myślowy Normana, czy jego słynne rozmowy “w cztery oczy”.
Biorąc pod uwagę kreację bohaterów, moją największą uwagą cieszył się Norman. Mimo jego niewątpliwych umiejętności śledczych oraz siły fizycznej, nie da się go obdarzyć żadnym szacunkiem. Nie chodzi nawet o to, że jest damskim bokserem. Po prostu to niewiarygodny wręcz idiota, nazywający każdego nieznajomego mężczyznę homoseksualistą, a każdą kobietę prostytutką. Nagromadzenie wulgaryzmów sprawia po jakimś czasie, że nie da się już czytać jego przemyśleń. Zastosowana hiperbolizacja może i pozbawia tego bohatera wiarygodności, ale pomaga go znienawidzić, dzięki czemu przy każdej jego porażce cieszyłem się jak głupi. Jeśli chodzi o Rose, to nie jest ona zbyt ciekawa. Jedyne, na co warto zwrócić uwagę, to jej przemiana, gdy z zastraszonej, kulejącej się w kącie ofiary staje się świadomą swojej godności kobietą, gotową walczyć o wolność i szczęście. Na pewno też wzbudza litość czytelnika i trudno jej nie kibicować.
Tutaj należy wspomnieć o elementach fantastycznych. Od razu nadmienię, że nie są one tu potrzebne. Ale nie oznacza to, że ich obecność psuje książkę. Rose kupuje obraz, tytułowy Rose Madder, dzięki któremu wchodzi do innego świata, gdzie rozgrywa się finał powieści i ostateczne starcie małżonków. Mój problem z tym jest taki, że wszystko to rozegrało się za szybko. Główna bohaterka wchodzi do obrazu tylko dwa razy i nie miałem czasu, by oswoić się z tamtym innym światem. Ale dzięki temu King bardzo ciekawie parafrazuje mit o Minotaurze. Tutaj pogromcą potwora staje się kobieta walcząca o prawo do macierzyństwa oraz godne życie.
Rose Madder nie ma żadnych większych wad, najwyżej parę drobiazgów, które i tak mogą co najwyżej zirytować, a nie przeszkodzić w satysfakcjonującej lekturze. Po przewróceniu ostatniej kartki nie czułem niedosytu, więc polecam i to nie tylko fanom Stephena Kinga. Jest to powieść, od której spokojnie można zacząć przygodę z królem horroru.
Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.
Komentarze
Prześlij komentarz