„Bezsenność” pomaga z bezsennością

    Bezsenność ukazała się po Dolores Claiborne i Grze Geralda, czyli w moim mniemaniu tych książek Stephena Kinga, które ugruntowały jego pozycję wielkiego pisarza. I nawet nie żartuję. Można więc się spodziewać, że oczekiwania po dwóch tak pięknych powieściach będą naprawdę wysokie. Moje nie były i to wcale nie dlatego, że nasłuchałem się jaka to Bezsenność jest okropna. Po prostu w jakiś sposób spodziewałem się złej książki. Przeczucie? Może i tak.


    Ralph Roberts jest już stary i zmęczony. Dosłownie i w przenośni, bo z jednej strony umarła mu żona, więc mu przykro, ale z drugiej cierpi na bezsenność. Budzi się coraz wcześniej i zaczyna go to niepokoić. Ale to nic, bo w pewnym momencie odkrywa, że potrafi widzieć ludzkie aury, a także odkryć co jest nad widzialnym. To, co tam spotka, zleci mu misję powstrzymania znęcającego się nad żoną szaleńca, który w ramach walki z aborcją planuje zniszczyć centrum opieki dla kobiet. Jednak ostatecznie starcie rozegra się nie o ideę, lecz o chłopca, który coś tam coś tam. Trzeba sobie od razu powiedzieć jedną rzecz - ta fabuła zwyczajnie nie działa. King tak bardzo rozochocił się wstawianiem nawiązań do To oraz cyklu Mroczna Wieża, że przysłoniło mu to psi obowiązek napisania historii, która stałaby na własnych nogach. Gdyby ta powieść nazywała się Mroczna Wieża: Bezsenność, nie mógłbym się czepiać, bo w takim wypadku racjonalny czytelnik nie sięgałby po którąś tam książkę cyklu bez znajomości poprzednich. Niestety, Bezsenność ma jedno z najmniej satysfakcjonujących zakończeń w pisarskim dorobku Kinga. Nie mam pojęcia czemu miałbym się przejmować jakimkolwiek elementem tej książki, skoro wszystko tutaj krąży wokół czegoś, czego autor nie ma zamiaru przedstawić. Ralph też zachowuje się nieracjonalnie, niczym jakiś fanatyk, który robi coś, bo ktoś mu tak każe i co mu tam, że ostatecznie ktoś mu bliski będzie musiał zginąć, jakoś to naprawimy.


    Następnym problemem Bezsenności jest nagromadzenie ciekawych elementów, z których nic nie wynika. Nic nie wynika z wątku aborcji, nic nie wynika z tego widzenia aur. To znaczy im dalej, tym książka robi się dziwniejsza, co jest dobre, ale jednocześnie całość jest tak bardzo nużąca, że jeszcze przed połową umierałem z nudów. Książka ma bardzo wysoki próg wejścia, tu się po prostu nic nie dzieje. A jak już się dzieje, to kompletnie już nam nie zależy na bohaterach. Może są tu sceny, które miały przerazić, może są też takie, które miały zafascynować. Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi. Nie obchodził mnie także główny bohater, nie obchodzili mnie mali, łysi doktorkowie, nie obchodziła mnie Lois ani żadna z pozostałych postaci. Nawet uroczy piesek.


    Sądzę, że Bezsenność może się spodobać tylko ludziom, którzy uwielbiają wychwytywać nawiązania między powieściami Stephena Kinga. Jeśli wystarczy ci takie mruganie, że och, tutaj do To, w innym miejscu do Cmętarza zwieżąt, a ogólnie do tej całej Mrocznej Wieży. Jednak sądzę, że nawet tacy psychofani nie znajdą przyjemności w czytaniu o tym, co pewnego razu stało się w Derry Ralphowi Robertsowi. Proszę trzymać się z daleka, radzę z całego serduszka. Bo wbrew pozorom, nie wystarczy sam pomysł na jakieś weird shit, żeby książka była dobra. To nie film Davida Lyncha.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka