„W ciemność” tego świata

    Zabierając się do drugiej powieści Cormaca McCarthy’ego starałem się nie być nastawionym sceptycznie. Wprawdzie polecałem Strażnika sadu, ale niezbyt lubię tamtą książkę, bo po prostu do mnie nie trafiła. No ale nie mogłem przecież wyrabiać sobie opinii o McCarthym na podstawie jednej książki, do tego jego pierwszej powieści. Dlatego właśnie zabrałem się za W ciemność z miarę otwartym umysłem. No i co? Nic!


    Muszę znowu ponarzekać na sposób zapisu dialogów. Nie wiem, kogo mam tutaj winić - czy autora, czy może Wydawnictwo Literackie, ale znowu nie jestem w stanie na pierwszy rzut oka odróżnić wypowiedzi bohaterów od tekstów narratora. To oczywiście z początku wydaje się być bardzo przyjemnym zabiegiem, ułatwiającym wczucie się w klimat oraz jednocześnie wymagającym od czytelnika większego zaangażowania i skupienia, ale ostatecznie jest to po prostu irytujące. I tak, zdaję sobie sprawę, że w Stanach Zjednoczonych inaczej zapisuje się dialogi, niż za pomocą znanych mi od zawsze myślników, ale nawet tam wyszczególnia się ich ramy, a tutaj tego nie ma.


    Podobnie jak w Strażniku sadu, fabuła nie ma w tej książce aż tak dużego znaczenia, jak mogłoby się czytelnikowi wydawać. Mamy dwójkę bohaterów - Rinthy i Holme’a, siostrę i brata. Ona rodzi dziecko, które on oddaje, mówiąc jej, że umarło. Ona nie wierzy i opuszcza go, wyruszając na poszukiwanie niemowlęcia. No i obserwujemy dwie wyprawy naszych bohaterów, którzy wędrują po Stanach Zjednoczonych, spotykając najróżniejszych ludzi. Wokoło jest pełno brudu, zła i mroku i tak dalej, nic nowego. Niestety im dłużej się czyta, tym bardziej widać, że W ciemność jest ostatecznie zbudowana na tych samych założeniach, co Strażnik sadu. Dla niektórych to może być zaleta, ale dla mnie nie jest. Także zakończenie nie zrobiło na mnie dużego znaczenia, niestety.


    Natomiast trzeba pochwalić autora za cały klimat. McCarthy naprawdę potrafi pokazać ten niepokój zwykłego, prostego życia i ludzi, którymi rządzą niskie instynkty. Przy tym jest tutaj dużo ironicznego, głupiego humoru, którego chyba nie było w Strażniku sadu (chociaż nie ukrywam, że mogłem tego tam nie zauważyć). To jest piękne, że z jednej strony autor naprawdę stara się wrzucić czytelnika w świat, który jest taki bardzo mroczny i beznadziejny, przedstawiony niczym krzyk rozpaczy autora, rozczarowanego tym, co go otacza… a z drugiej strony nagle potrafi dowalić jakąś kuriozalną sceną, z przerysowanymi do granic możliwości bohaterami, którzy nagle zaczynają opowiadać jakieś totalne bzdury. Jest w tym bardzo dużo uroku, ale domyślam się, że jeśli ktoś potraktuje W ciemność całkowicie poważnie, to te głupoty będą dla niego wadą, bo potrafią naprawdę bardzo mocno rozproszyć. Chociaż może tylko ja to widzę.


    Niestety druga powieść Cormaca McCarthy’ego nie przypadła mi do gustu. Kto mógłby się tego spodziewać. Ale naprawdę jest mi przykro, bo mimo wszystko ja lubię czytać książki, które jednocześnie mi się podobają. Druga kwestia jest taka, że jeszcze trochę książek McCarthy’ego przede mną i szanse na to, że któraś mi się spodoba, są coraz mniejsze. Cóż, jeśli podobał ci się Strażnik sadu, to W ciemność też powinna przypaść do twojego gustu. Bo to nie jest zła książka, po prostu jest napisana w sposób, który mi nie odpowiada.


    Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieściozja - z książki „Mroki”

„Pani Ferrinu” nie kończy cyklu

Gdy rozepnie rozporek, ona ujrzy ogromnego, „Wyzwolonego” członka