„Strażniczka istnień”, czyli gdy przebicie „Króla Bezmiarów” dało jedną z najlepszych książek fantasy

Druga powieść Feliksa W. Kresa to dzieło zupełnie różne od Króla Bezmiarów. Czy to dobrze? Cóż, to było pytanie retoryczne, oczywiście, że dobrze. Nie po to wykupiłem twórczość tego pisarza, by dostać dzieła tożsame. Jakość też się różni, bo Strażniczka istnień bezapelacyjnie przebija opowieść o szaleństwie Bezmiarów, czyniąc w moich oczach pierwszą powieść Kresa jedynie standardową historyjką fantasy. A to o czymś świadczy.

Na Starą Ziemię Heastseg przybył człowiek, dokonując kolonizacji. Możliwe, że powtórnej, a możliwe, że to miejsce zamieszkiwała kiedyś tajemnicza cywilizacja, po której pozostały jedynie ruiny. Motywy są oczywiście różne - chęć rozpoczęcia nowego życia, pożądanie złota, szerzenie religii wśród niewiernych ale przede wszystkim żądza władzy. Jednakże przerażające, gęste, duszne lasy kryją zagrożenia dla osadników i ich zwierzyny - nie tylko wielkie sewerhy, nie tylko straszne i żałosne gryfy, ale przede wszystkim sfory senea, tym, którym najbliżej jest do stworzenia cywilizacji. Ale czy na pewno? I jaką rolę w historii odegra senea o muskularnych udach, która zawrze osobliwy, sprzeczny z instynktem pakt z sewehrem?

Natomiast fabuła dotyczy dziwnej choroby, na którą zapadają dwie kobiety - wspomniana senea oraz ludzka kobieta, zakłamana dewotka, której brat szuka śladów obcej cywilizacji. Historia Strażniczki istnień jest opowiedziana dosyć oszczędnie. Kres podejmuje i porzuca wątki w sposób na pierwszy rzut oka niemalże losowy, wielu rzeczy nie rozwijając, dostarczając niesatysfakcjonujące zakończenie czy kreując fantastyczny świat epoki kolonizacji Nowego Świata w sposób zręczniejszy niż w Królu Bezmiarów. Przez całą lekturę można zadawać sobie wiele pytań, chociażby czemu te oczywiste nawiązania do Egzorcysty są widoczne jedynie przez chwilę? Przez to Strażniczka istnień jest powieścią dość eksperymentalną. To mogło wyjść jej na dobre, albo na złe. No i wyszło znakomicie, jestem zachwycony!

Kres zderza tutaj światy barbarzyński i cywilizowany, kwestionując założenia obu. Całość rozpoczyna się długim fragmentem z perspektywy senea - te fragmenty pisane są kursywą, co tylko wzmaga immersję - w którym autor kreuje swoją fantastyczną rasę i robi to w sposób mistrzowski. Powtórzę - ten opis jest mistrzowski. Senea (oraz senoo) są zwierzętami, ale widać w nich zalążek możliwej do rozwinięcia się inteligencji, a że okazjonalnie otrzymujemy także opisy z perspektywy sewerhów oraz gryfów, to mamy okazję porównać sobie te trzy gatunki, dostrzec, jak działają ich zwierzęce instynkty, a w których miejscach blisko im do ludzi, albo w których miejscach ludziom blisko do nich. Te opisy po prostu zachwycają, zarówno co do pomysłu jak i wykonania, szczególnie kwestia smutnego losu gryfów. Ale generalnie czytanie o senea to zaszczyt i przyjemność. Natomiast jeśli chodzi o ludzi, to mnie szczególnie poruszyła kwestia figurek i zakończenie wątku postaci z nimi związanej - tutaj bardzo widać, jaki jest świat przedstawiony Strażniczki istnień. Nie ma w nim miejsca na piękno cywilizacji, a przynajmniej nie na Starej Ziemi.

Oszczędność recenzowanej powieści pozwoliła zagnieździć jej się w moim umyśle i tam zadomowić. Po zakończeniu lektury czuję, że czegoś mi brakuje, że ta historia jeszcze się nie zakończyła. Na pewno wrócę jeszcze do Strażniczki istnień, chociażby po to, by odkryć w niej coś nowego, by inaczej spojrzeć na znane już wydarzenia, by chłonąć wszystkie pisane kursywą fragmenty. Jeśli już ktoś naprawdę musi pisać cokolwiek z perspektywy zwierzęcej, to niech chociaż przeczyta Strażniczkę istnień a potem albo niech się na niej wzoruje, albo kompletnie jej zaprzeczy. Nadto należy również wspomnieć, że ciężki klimat, ponury świat oraz dawka bardzo dobrej grozy w książce zachwyca niezależnie od pozostałej zawartości.

Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Księżniczka z lodu”, który wreszcie pękł

Wpaść do „Studni Wstąpienia” i sobie głupi ryj rozwalić

„Przygody kapitana Hatterasa”, czyli Anglicy na lodowej pustyni