Na całe szczęście Jacek Piekara nie zgubił się w „Labiryncie” nieświeżego mięsa kłamstw!

Nie wiem, dlaczego Labirynt Jacka Piekary jest określany mianem powieści, nawet minipowieści, bo spokojnie przeszedłby jako duże opowiadanie, szczególnie że tematycznie i strukturalnie by pasowało. No ale tak to dostaliśmy to, co dostaliśmy. Książka ukazała się w drugiej połowie lat 80. i gdybym był złośliwy, to napisałbym, że to widać. Doskonale wiedziałem, czego się spodziewać, jako że jestem niezmordowanym czytelnikiem antologii Spotkanie w przestworzach, także oczekiwałem kolejnych popłuczyn po Zajdlu i bez niespodzianek, właśnie to dostałem. Jednakże nawet taka książka nie musi być zła. A jak poradził sobie Jacek Piekara jako piękny dwudziestoletni pisarz?

Labirynt jest pozostałością obcej cywilizacji, czy czymś takim. Jednakże badanie go nie kończy się zbyt dobrze dla badających. Mimo wszystko trzeba w końcu się za to zabrać, a kiedy w końcu autor otwiera przed nami wrota, rozlewa się przed naszymi oczami świat o wielu kolorach. Książka dzieli się na dwie części. Pierwsza to takie standardowe, nijakie science fiction, ale za to o bardzo dobrym tempie. Druga to natomiast szaleńcze przynudzanie, a potem książka wreszcie się kończy. Teraz ktoś może zapytać mnie samego, po co ta recenzja. Nie wiem, to nie ja określam Labirynt powieścią, ja bym to określił opowiadaniem i napisał coś takiego:

Opowiadanie Jacka Piekary, z jakiegoś powodu wydane osobno. Opowiada o tym, że trzeba wejść do labiryntu, ale nie można, a potem się okazuje, że jednak trzeba i można, potem są wizje, potem kraina wiecznego szczęścia i szkodliwa równość dla wszystkich. I przewrotne zakończenie, któremu towarzyszy ponury śmiech czytelnika. Nudnawe, ale napisane zręcznie, widzę jakiś potencjał, który Piekara miał szansę rozwinąć. Ale po co to wydawać osobno? Idź lepiej czytaj Zajdla.

Łatwo zauważyć, że sensu w tym tyle samo, co w pełnej recenzji. Także proszę o przynajmniej lekki szacunek za to, że się staram. Natomiast dostrzegam zalety Labiryntu. Historia nie jest za specjalna, ale a to pióro Jacka Piekary jest naprawdę solidne, czytanie nie sprawia bólu, jest nawet trochę przyjemne. Widzę potencjał, dobrze, że autor go rozwijał, bo ewidentnie było co - i mówię to z perspektywy człowieka, który miał już jakiś kontakt z panem Jackiem.

Dzisiaj nie ma już żadnych powodów, żeby sięgać po Labirynt. Odnoszę wrażenie, że sam Piekara też tak uważa, bo w jego twórczości nie widzę już projektów w stylistyce science fiction. Oczywiście mogę się mylić. Ale tak czy inaczej nie polecam. Nie ma po co tego czytać. Znam inne książki Piekary bardziej warte twojej uwagi, drogi czytelniku, i to niezależnie od tego, czy uważam je za dobre czy złe.Labirynt jest żadny. Przeczytałem go w jednym dniu, w którym byłem cały dzień w pracy, potem w sklepach, potem oglądałem serial i jeszcze przygotowałem się do pracy. I napisałem tę recenzję! I nie chodzi o to, że czytałem nieuważnie, wręcz przeciwnie. Po prostu nie było tu o czym myśleć. Smutne. Mam nadzieję, że kolejne książki Piekary będą lepsze. Albo nie, napiszę inaczej - niech nie będą lepsze, a jakieś. Mogą być gorsze, byle tylko coś wnosiły.

Co by tu jeszcze napisać? Dobre śniadanie dzisiaj jadłem, jaja bardzo dobrze wyszły. A nie spojrzałem, o której godzinie zaczęły się gotować i musiałem ustalić to w przybliżeniu!

Pozdrawiam serdecznie, Wilston Qoraqkos.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Księżniczka z lodu”, który wreszcie pękł

Wpaść do „Studni Wstąpienia” i sobie głupi ryj rozwalić

„Przygody kapitana Hatterasa”, czyli Anglicy na lodowej pustyni